Jeden z biografów artysty pisał, że „Chełmoński był wielkim pejzażystą i malarzem chłopa polskiego, stał się też niezrównanym malarzem koni”. W tym jednym zdaniu autor zawarł wszystko to, co możemy zaobserwować na tym malowidle. Uważa się powszechnie, że obraz ten jest jednym z najwybitniejszych dzieł artysty. I co ciekawe, Józef Chełmoński maluje go na początku swojej drogi twórczej, będąc jeszcze studentem w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium.
Wcześniej uczył się malarstwa w Warszawie u Wojciecha Gersona w tzw. Klasie Rysunkowej. Była to jedyna wówczas w Kongresówce szkoła kształcąca w kierunku sztuk plastycznych. Taka – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – Akademia Sztuk Pięknych. Jednak nie miała ona nic wspólnego z pojęciem „Akademia”. To marnie zaopatrzona szkółka, w której praktycznie liczył się tylko jeden człowiek – profesor Wojciech Gerson. Jednak Chełmoński musiał wynieść z niej wiele, przede wszystkim jednak od swojego nauczyciela, skoro zawsze podkreślał, że „jemu jedynemu zawdzięczam wszystko”. Jak pisał listy do profesora, to zawsze zaczynał je od słów: „Ukochanemu, najlepszemu Nauczycielowi”. Ten akademik z krwi i kości, żądając od swoich uczniów szacunku dla sztuki dawnej, w swojej działalności pedagogicznej poszedł jednak dalej. Namawiał podopiecznych, aby uciekali z miasta i tam obserwowali naturę, i malowali wszystko, co się ich oczom nawinie.
„Sprawa u wójta” Chełmońskiego na ekspozycji w Muzeum Narodowym w Warszawie, źródło: archiwum autora
Wiele lat później córka Wojciecha Gersona, Maria, która poznała Chełmońskiego będąc jeszcze dziecięciem i opowiadała mu bajki, gdy on pracował przy sztalugach, tak napisze o obrazie, o którym szkic ten traktuje: „Na tle ośnieżonej wsi gromada przepysznych polskich, chłopskich typów. Skąd je wziął Chełmoński, boć obraz w Monachium malował? A ot przeniósł je aż tam w swojej wiernej pamięci, w swojej duszy utęsknionej, i stworzył arcydzieło, licząc wówczas zaledwie lat dwadzieścia trzy”. Tak, ten okrutnie swojski obraz malowany był w „bawarskich Atenach” jak mawiano o Monachium i można przypuszczać, że powstał z „nienawiści wszystkiego, co tutejsze, niemieckie, monachijskie”. Nie potrafi Chełmoński tworzyć obrazów z obcego mu świata. Żyje bowiem tam wspomnieniami z ojczyzny. A że pamięć miał wyśmienitą, o której nawet krążyły legendy, nie sprawiało mu kłopotu odtwarzanie widzianych wcześniej scen z ojczystej ziemi. Monachijscy filistrzy patrząc na obrazy Chełmońskiego zarzucali mu, że jest w nich za „dużo prawdy” czy też „za dużo życia”. Stanisław Witkiewicz oburzony takim odbieraniem malarstwa pisał, że niemiecka publiczność jest prawdopodobnie „jedyną na świecie, dla której może być za dużo światła, barwy, ruchu”. Owo „za wiele prawdy w obrazie” – jak trafnie zauważa pisarz, ale także malarz Ignacy Witz – „było jednak, jak to z perspektywy lat widzimy, najpiękniejszą stroną sztuki Chełmońskiego”.
Józef Chełmoński (1849-1914) „Sprawa u wójta”, 1873 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Ten obraz to sama prawda. Artysta urodził się w małej wsi Boczki k/Łowicza. Obecnie (od 1 stycznia 2017 roku) to Boczki Chełmońskie, nazwane tak na cześć naszego wybitnego malarza. Pochodził z zubożałej drobnej szlachty. Jego ojciec dzierżawił kawałek ziemi od panów pobliskiego Nieborowa, Radziwiłłów, pełniąc jednocześnie funkcję wójta w owych Boczkach, a później w innej wsi, Serokach. Młody Ziunek wychował się w społeczności wiejskiej i widział na własne oczy obywateli do wójta przybywających. Być może dzięki temu stał się bodaj najwybitniejszym polskim realistą, który ukochał ziemię ojczystą, bowiem jak powiada Stanisław Witkiewicz, to on „pierwszy zaczął malować chłopa rzeczywistego”. Jednak gdy publicznie obraz ten został pokazany, to krytyka nie najlepiej go potraktowała. Jeden tylko przykład. Pisze publicysta „Tygodnika Ilustrowanego” (1874/344) w rubryce „Wystawa warszawskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych”.
Pan Chełmoński trzy w ostatnich czasach nadesłał obrazy. Jeden przedstawia sąd wójtowski przed urzędem albo raczej przed chatą, w której mieści się urząd gminny, podczas pięknego dnia zimowego. Niewiadomo czemu dziwić się w tym obrazie bardziej, czy śmiałości i pobieżności malowania, czy też malowniczości sceny. Po pierwszych spojrzeniach dwa te wpływy na oko patrzącego łączą się w ten jeden pewnik, że gdyby talent przemawiający z tej kompozycyi, wsparła sumienność traktowania, p. Chełmoński stanąłby w liczbie pierwszorzędnych artystów. Jeżeli bowiem tak niedbale załatwienie się z wykonaniem pozwala jeszcze podziwiać mnóstwo wybornych szczegółów jego pracy, czymżeby dopiero stał się ten obraz, gdyby artysta więcej mu czasu poświęcił i nie tak po macoszemu się z nim obszedł…? (…) Czemuż wszystkie te postacie ławników i włościan ćmi owa fatalna pogarda dokładniejszego malowania? (…) Zadziwiająca siła i precyzja bije spod pendzla p. Chełmońskiego, szkoda tylko że zbyt lekceważy czy publiczność, czy siebie.
Wieś Boczki nazwana Chełmońskimi na cześć artysty malarza, źródło: archiwum autora
Obelisk w Boczkach, źródło: archiwum autora
Za wcześnie widać wówczas jeszcze było, aby zrozumieć ten rodzaj malarstwa. A cóż widzimy na tym malowidle? Ot, zwyczajne, codzienne życie z polskiej wsi. „Brutalny realizm”, do którego ówczesna krytyka i publiczność jeszcze nie dorosła, ukazany jednak z dystansem do panującej wówczas gminnej rzeczywistości. Wybitny znawca twórczości artysty, Maciej Masłowski mocno podkreśla, że obraz ten „jest naznaczony humorem. Humor ten wyraża się na poły w groteskowym traktowaniu ludzi i zwierząt i stanowi istotny, artystyczny współczynnik tego obrazu”. Ów obraz „był rezultatem nie tyle chwilowego wrażenia, ile wyobrażenia, opartego na w sumie wielu wrażeń i bardzo wnikliwych długich obserwacji. Potem już wystarczyło machnięcie pędzlem, kilka kresek na krzyż, aby wywołać kwintesencję przedstawionego obiektu, z pominięciem rzeczy nieistotnych, a z podkreśleniem głównych, zasadniczych. Pewnie dlatego Chełmoński tak dobrze zapamiętał radę Gersona: należy badać naturę rzeczy, bo leżało to w jego własnej naturze”.
Autor ten w innej ze swoich książek o Chełmońskim cytuje znaleziony w zbiorach rodziny artysty artykuł pisany przez nieznanego sprawozdawcę, który możemy traktować jako odpowiedź na krytyczne słowa wyżej cytowanego publicysty warszawskiego czasopisma ilustrowanego. „Ależ, szanowny panie – odpowiemy – obraz nie po to malowany, abyś w niego nos wkładał; przeznaczeniem obrazów wisieć na ścianie i być oglądanymi z pewnej odległości przy dobrym oświetleniu. Patrz w ten sposób na obraz Chełmońskiego, a jeśli na tobie nie zrobi wrażenia, to już chyba nie masz poczucia artystycznego ani trochę”. My obecnie mamy tę szansę dobrze go oglądać i to przy dobrym oświetleniu w salach Muzeum Narodowego w Warszawie. Możemy nawet patrzeć z bardzo daleka, nawet przez wejściowe drzwi do Galerii Malarstwa Polskiego.
Wejście do Galerii Malarstwa w Muzeum Narodowym w Warszawie, źródło: archiwum autora
Józef Chełmoński (1849-1914) „Sprawa u wójta”, fragment, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Józef Chełmoński (1849-1914) „Sprawa u wójta”, fragment, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Widać dziewiętnastowieczny krytyk poważanego czasopisma nie był wstanie należycie odczytać malarskiego humoru widocznego na tym płótnie. Spojrzyjmy tylko uważnie na wójta, na którego piersi zawieszony jest jakiś złoty medal, zapewne oznaka piastowanej godności. Z zarozumiałością i dumą patrząc na tłum ogłasza coś zgromadzonym przed urzędem. Dużo bardziej komiczną, bo bardziej od wójta wyniosłą minę ma stający za władzą pisarz. A tych dwóch kłaniających się do ziemi chłopów, ze zdjętymi czapkami, którzy zapewne odbiorę teraz jakąś zapadłą już decyzję, którą wójt wręczy im na piśmie trzymanym w ręce. Oni te kwity zraz odbiorą, ale przecież nie przeczytają, bo czytać nie potrafią. Piśmienny bodaj z tej grupy jest mężczyzna który przybywa, czy też odjeżdża saniami zaprzężonymi w dwa kare koniki. Prowadzi je woźnica, widać przywiózł do urzędu swego pana. Po lewej widzimy jeszcze stojącego spokojnie, z założonymi do tyłu rękoma, czekającego na swoją kolej Żyda. Zaraz za nim na czerwono odziana wiejska kobieta, zapewne wyglądającego w tym kłębiącym się tłumie przed wójtem swojego męża. Obok jakiś dwóch dziadów siedzących na ławie, a jeden nawet przypiął sobie do ubrania bodaj ruski medal. Ot i cały przekrój ówczesnej gminnej społeczności. Dymią kominy w chałupach, stado czarnych ptaków oddala się od wsi. Malarz to zarejestrował będąc młodym człowiekiem i tak to przedstawił, a krytyką mało się przejmował.
Taki już Chełmoński był. Czy ten z przyprószoną już siwizną długa brodą, czy młody Ziutek. Malował zawsze po swojemu, a gdy powstawał ten obraz znajdował się, jak zauważa I. Witz, „w poszukiwaniu własnej drogi twórczej czując niechęć do akademickich utartych kanonów”, a tym zapewne kryterium kierował się cytowany wyżej krytyk „Tygodnika Ilustrowanego”. Pia Górska jako młodziutka sąsiadka artysty, z którym miała częstą okazję spotykać się w Kuklówce, gdzie malarz spędził ostatnie lata życia, czy też w pobliskim majątku swoich rodziców, których Chełmoński czasami odwiedzał, w spisanych wspomnieniach zanotowała: „Mało go rozczulały nowożytne teorie sztuki, stronił od modnych nowinek i mnie też przed niemi ostrzegał. – Nich pani nie wierzy we wszystko co mędrcy piszą – mówił – bo tam jest dużo sieczki. Jedni chcą być mądrzy, a drudzy nie chcą myśleć. Ot! Ludzkie brzęczenie!”. I dzięki takiemu podejściu do malarstwa, ale przede wszystkim do życia, powstało to arcydzieło sztuki polskiej.
Źródła:
- M. Gerson-Dąbrowska: Polscy artyści, Warszawa 1930
- P. Górska: Józef Chełmoński. Wspomnienia. Warszawa 1932. Reprint, Radziejowice 2014.
- M. Masłowski: Józef Chełmoński. Warszawa 1973.
- M. Masłowski: Malarski żywot Józefa Chełmońskiego. Warszawa 1972.
- J. Wegner: Józef Chełmoński, Warszawa 1958.
- S. Witkiewicz: Sztuka i krytyka u nas. T. 1. Kraków 1971.
- I. Witz: Polscy malarze, polskie obrazy. Warszawa 1970.
Autor: Leszek Lubicki
Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (Profilaktyka społeczna i resocjalizacja). Nie jest zawodowo związany ze sztuką, tylko osobą zainteresowaną polskim malarstwem przełomu XIX/XX wieku, okresem, który Maria Poprzęcka nazwała “Szczęśliwą godziną”, czyli najbujniejszym i najbogatszym w polskiej sztuce. Swoje teksty publikuje m.in. w kwartalniku “Krytyka Literacka”, miesięczniku “Historia do Rzeczy” oraz na portalach “Niezła Sztuka” oraz “Super historia”. Wcześniej publikował w magazynach podróżniczych “Polska Wita” i “W podróży”.
Ulubiony artysta: Władysław Podkowiński
zobacz inne teksty tego autora >>