To jeden z najważniejszych polskich symboli narodowych. Według planu odzywa się tylko dwadzieścia pięć razy w roku – w święta narodowe i kościelne. Jednak daje również znać o sobie w inne dni, te najważniejsze, ale i najtrudniejsze dla Polski czy Krakowa. Wtedy także rozbrzmiewa. Tak było gdy dowiedzieliśmy się o śmierci Jana Pawła II, czy w marcu ubiegłego roku w czasie modlitwy o ustanie pandemii koronawirusa. Dzwon Zygmunta bije z wieży krakowskiej katedry na Wawelu już od pięciuset lat.
Jan Matejko (1838-1893) „Zawieszenie dzwonu Zygmunta na wieży katedry w Krakowie w 1521 roku”, 1874 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
W 1520 roku kazał odlać ten dzwon król Zygmunt I Stary, którego pragnieniem było, aby „nie tylko Bogu Najwyższemu, ale także na chwałę domu Jagiellonów i Królestwa Polskiego miał dzwonić”. Został wykonany w Krakowie przez norymberskiego ludwisarza. Rok później, 9 lipca 1521 roku, dokładnie 500 lat temu odbyło się jego zawieszenie w specjalnie przebudowanej wieży katedry na Wawelu, zwaną obecnie Wieżą Zygmuntowską. Aby rozbujać te 12,5 tony metalu potrzeba współcześnie aż 12 silnych ludzi. A jak mogło wyglądać jego zamontowanie? Oczywiście dokładnie tego nie wiemy, ale bardzo łatwo możemy sobie to zwizualizować patrząc na obraz pędzla Jana Matejki. Jedną z zalet malarstwa historycznego (choć nie tylko) jest nadawanie obrazom tytułów o charakterze opisowo-objaśniającym. Czytając autorski tytuł tego obrazu – Zawieszenie dzwonu Zygmunta na wieży katedry w Krakowie w 1521 roku – wiemy od razu jaki przedmiot historyczny artysta chciał nam przedstawić. Jednak w przypadku tego dzieła malarskiego jest ów tytuł lekko mylący. Dlaczego? Ewa Micke-Broniarek z Muzeum Narodowego w Warszawie, w którego zbiorach obraz pozostaje, tak odnosi się do tego zagadnienia: „W rzeczywistości artysta zilustrował tu scenę wydobycia z formy oraz poświęcenia dzwonu (…). Uroczystość odbyła się u stóp nieistniejącej już dziś Bramy Wiślnej w Krakowie, w tle widnieją zarysy zamku na Wawelu”.
Obraz ten wraz z dwoma innymi Matejko wystawił w 1878 roku na Powszechnej Wystawie w Paryżu. Otrzymał wówczas wyróżnienie. Był nim wielki honorowy złoty medal, czyli „najwyższa nagroda, jaka na święcie dla artystów istnieje”.
Pisał o tym dziele malarskiem francuski krytyk: „Oto wizja historyczna, jaką pan Matejko utrwalił na płótnie o dużo mniejszych rozmiarach niż te, które już opisałem, lecz wizja ta jest równie uderzająca i oddana z tą solidnością talentu i tą ciekawością pędzla, tak właściwymi artyście”. Jednak inne recenzje nie były już tak pozytywne. Pisano, że jest „przerumieniony” z „nadmiarem blasku” oraz „plątaniną postaci”. No cóż, był to czas, kiedy popularność Matejki we Francji pomału szła w zapomnienie.
Jan Matejko (1838-1893) „Zawieszenie dzwonu Zygmunta na wieży katedry w Krakowie w 1521 roku” (fragment), 1874 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
W kraju natomiast bardzo długi tekst po obejrzeniu tego obrazu (był wystawiony dnia 9 stycznia 1875 roku w Krakowie) napisał w lutym tego roku w czasopiśmie „Przegląd Polski” współczesny artyście hr. prof. Stanisław Tarnowski, późniejszy rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, z którego wywodów pozwolę sobie przytoczyć tylko krótki fragment (dostępny także w biografii artysty pióra St. Tarnowskiego):
Kiedy on się ukazał, mówiły głuche wieści z mętnych źródeł, że natłok figur i zamięszanie między niemi takie, iż jednej od drugiej trudno rozróżnić, że wszystkie przygniata i dusi zamek widziany w perspektywie źle utrafionej, że jest wielkie nadużycie i wielka dysharmonia kolorów, że wszystko żółte, że królowa Bona nie dobra, że są nogi za długie, ręce za krótkie, i nie wiedzieć co jeszcze; słowem, pomimo że wyliczano obok tego wiele piękności, wady wytknięte mogły wystarczyć aż nadto, żeby obraz zupełnie się nie podobał.
Na szczęście, nasze wrażenie — do sądu prawa nie mamy — ale wrażenie było zupełnie inne. Czy są te lub inne wady rysunku, czy na przykład chłopczyk głaszczący psa na pierwszym planie ma nogę za długą lub nie, nie wiemy, tak dalece na rysunku się nie znamy; ale całość wydała nam się jedną z najbardziej harmonijnych, najszczęśliwiej udanych, najmilszych do widzenia kompozycyj Matejki.(…)
Spróbujmy opowiedzieć, jak obraz wygląda.
Niech sobie łaskawy czytelnik wyobrazi, że stoi gdzieś w tem miejscu mniej więcej, gdzie ulica Wiślna wychodzi na plantacye. Tych niema naturalnie, tylko wzdłuż biskupiego pałacu, Franciszkańskiego klasztoru i. t. d. aż do zamku ciągnie się mur miejski, przerwany kilkoma basztami i bramami. Zamyka horyzont, jak dziś Zamek, a na prost patrzącego wznosi się wieża, czekająca na swego przyszłego mieszkańca. Po lewej ręce widza będzie wtedy dwór, biskup ze swoją asystencyą, i cały tłum spektatorów – po prawej dzwon i zatrudnieni koło niego robotnicy. Środek próżny, tylko w głębi ciągnie się długa procesya, która zapewne ma zaprowadzić Zygmunta na Zamek.
Może się mylimy, ale zdaje nam się, że żaden dotąd z obrazów Matejki nie był tak pięknie ugrupowanym, żaden tak łatwym do przejrzenia i wyrozumienia odrazu, żaden z takim ładem, z taką harmonią ułożonym. Mówią, że ludzi wielkie mnóstwo, że tłum, że ścisk? Ale czy ich za wiele? Czy mogło być mało?
Obrazy Jana Matejki w Muzeum Narodowym w Warszawie: źródło: archiwum autora
Jak widzimy, jednym zbyt wiele ludzi na obrazie przeszkadza, ale chyba racje ma hr. Tarnowski pisząc, że na takim wydarzeniu mało ich być przecież nie mogło. I świadom tego był artysta, dlatego ten natłok figur ludzkich jest całkowicie usprawiedliwiony. Poza tym wiemy dobrze, że malarz miał taką manierę, że tam gdzie pozostawało trochę miejsca na płótnie, „wmalowywał” coś, lub częściej kogoś. Czasami były to osoby, które w danym wydarzeniu nie uczestniczyły. Tak też jest i na tym dziele malarskim. Matejko bowiem syntetyzował wydarzenia i ponoć powiadał: „ja nie komponuję i nie maluję tak, jak rozumiem warunki artystycznej doskonałości obrazu. O rzeczy ważniejsze mi chodzi, niż o nią – o wyraz postaci lub wyrazistość grupy”. W tym wypadku, co podkreśla E. Micke-Broniarek, „malarz pragnął podkreślić potęgę i bogactwo ówczesnej kultury Rzeczypospolitej”. Gdy bliżej przyjrzymy się dzwonowi to zobaczymy na nim łaciński napis, który w tłumaczeniu oznacza:
Bogu najlepszemu, największemu i Dziewicy Bogarodzicy, świętym patronom swoim, znakomity Zygmunt Król Polski – ten dzwon godny wielkości umysłu i czynów swoich kazał wykonać roku zbawienia 1520.
Na zakończenie tego szkicu, warto rozszyfrować choć kilka osób, tych ważniejszych, gdyż ciekawym jest, kogo malarz na obrazie umieścił. W swoich „Pamiętnikach” sekretarz artysty Marian Gorzkowski daje krótki opis figur zmieszczonych przez artystę: „Z lewej strony obrazu, pod baldachimem, król Zygmunt I; królowa Bona, z orszakiem dam i panienek oraz dostojników dworu; biskup Choiński, kanonik Lubrański wraz z duchowieństwem odbywają obrzęd poświęcenia dzwonu; dalej lutnista Bekwarek; Bonar; Stanisław Kmita; Bonarówna; Zygmunt August dziecięciem (artysta dodał mu kilka lat – przy. L.L.); Izabela mała; Betman; Stańczyk; Hans Bechans, Norymberczyk, jako fabrykant dzwonu, robotnicy ciągnący dzwon powrozami, chłopcy, górale i publiczność”. Wiemy z przekazów, że do obrazu pozowało wiele osób, w tym rodzina artysty. Bona to żona Teodora, mały Zygmunt August to syn Jerzy, siostra królewicza, Izabela to córka Helena. Paź trzymający psa to syn Tadeusz, a córka Beta to dziewczynka umieszczona za Stańczykiem. Znalazł artysta także miejsce dla swojej teściowej Pauliny Giebułtowskiej. To matrona okryta czarną narzutą umieszczona na skraju obrazu po lewej stronie. Przyjrzyjmy się jeszcze siedzącemu u stóp króla Zygmunta Stańczykowi. Nadstawia on ucha lewą ręką, pragnąc bodaj jak najszybciej usłyszeć dźwięk dzwonu. W prawej ręce trzyma chyba ludzki piszczel, ale po co? A dlaczego ma gołe nogi („jakby się nosił po szkocku”)? Zwraca na to uwagę cytowany wyżej hr. Tarnowski, nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Natomiast wiemy jedno, rysy twarzy trefnisia to sam Mistrz Jan.
Jan Matejko (1838-1893) „Zawieszenie dzwonu Zygmunta na wieży katedry w Krakowie w 1521 roku” (fragment), 1874 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Jak głosi tradycja, pomysł na ten obraz malarz podjął już w wieku dwudziestu trzech lat, tworząc wówczas kilka szkiców. Zrealizował go jednak trzynaście lat później.
W wydanym w 1876 roku „Albumie Jana Matejki” autor tekstu do tego wydawnictwa Kazimierz Władysław Wójcicki w ostatnim zdaniu opisu tego dzieła zanotował: „Wkrótce dzwon ten zawiśnie na wieży i uderzy po raz pierwszy staremu grodowi, wzywając jego mieszkańców na modlitwę. Odtąd bije już lat 365 w wielkie uroczystości dla narodu i Kościoła”.
Gdy dzisiaj spojrzymy w kalendarz, to wyjdzie nam już równe lat pięćset.
„Zygmunt” zabił także nad trumną Matejki, malarza dawnej Polski, której – jak pisał Stanisław Witkiewicz – „nikt bardziej, głębiej, namiętniej nie kochał i nikt jaśniej, bliżej, dotykalniej nie widział i nie zdołał wskrzesić”.
Źródła:
- M. Gorzkowski: „Jan Matejko. Epoka lat dalszych do końca życia artysty”, Kraków 1898.
- „Polska. Siła obrazu”, Warszawa 2020.
- L. Ristuczina: „Jan Matejko”, Warszawa 2018.
- K. Sroczyńska (red.), „Matejko. Obrazy olejne. Katalog”, Warszawa 1991.
- St. Tarnowski: „Matejko”, Kraków 1897.
- St. Witkiewicz: „Pisma zebrane”, T. 2, Kraków 1974.
- K. W. Wójcicki: „Album Jana Matejki”, Warszawa 1876.
Autor: Leszek Lubicki
Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (Profilaktyka społeczna i resocjalizacja). Nie jest zawodowo związany ze sztuką, tylko osobą zainteresowaną polskim malarstwem przełomu XIX/XX wieku, okresem, który Maria Poprzęcka nazwała “Szczęśliwą godziną”, czyli najbujniejszym i najbogatszym w polskiej sztuce. Swoje teksty publikuje m.in. w kwartalniku “Krytyka Literacka”, miesięczniku “Historia do Rzeczy” oraz na portalach “Niezła Sztuka” oraz “Super historia”. Wcześniej publikował w magazynach podróżniczych “Polska Wita” i “W podróży”.
Ulubiony artysta: Władysław Podkowiński
zobacz inne teksty tego autora >>