Kiedy przed ćwierćwieczem miałem okazję oglądać obrazy artystów z kręgu École de Paris z imponującej kolekcji Wojciecha Fibaka, zachwyciły mnie, obok płócien Kislinga i Menkesa, niewyobrażalnie oryginalne kompozycje figuralne Rajmunda Kanelby. Niby nic, portrety dzieci i młodych kobiet, jasne, świetliste, frenetyczne często zatrzymane w ruchu, w szkicu gestu. Skąd zachwyt? Zachwyt, jak się okaże, nie tylko mój, także tysięcy odbiorców sztuki Kanelby, w tym tych, którzy na obu półkulach zamawiali portrety pędzla malarza.
Kanelba – trudno w to uwierzyć – sam, bez mentorów, doszedł do maestrii.
Niekiedy się zastanawiam, czy to nie jest tak, że raz na sto lat rodzi się taki artysta, który – choćby nie chciał – stwarza na kartonie, na tekturze, na płótnie uzyskany nieuchwytnym sposobem własny typ człowieka? Przypominam sobie, że Stanisław Witkiewicz pisał o tym w związku z Matejką. Podobieństwo fenomenu odrębnych ludzi z obrazów Kanelby widzę w fenomenie typu dzieci z ilustracji naszego współczesnego, nieodżałowanego Janusza Grabiańskiego. Stop. Co wiemy o Kanelbie malarzu, człowieku niespokojnego ducha, lekkomyślnym przystojniaku, któremu przyświecała szczęśliwa gwiazda i przeto nie musiał forsować?
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Mały dobosz”, źródło: AgraArt
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Portret dziewczyny z uniesioną ręką”, źródło: Desa Unicum
Rajmund Kanelba (Warszawa 1897 – Londyn 1960) ustalił sobie takie oficjalne brzmienie nazwiska w roku 1929. Urodził się jako Mojżesz Rajmund Kanelbaum, Polak pochodzenia żydowskiego, poddany rosyjski. Skomplikowane. Te komplikacje przyszły artysta będzie po kolei wyczyszczał. (Żeby nie być obym w środowiskach, w których dłużej przebywał, w roku 1947 naturalizował się jako obywatel Wielkiej Brytanii, a w roku 1957 przyjął obywatelstwo amerykańskie). Utalentowany autor autoportretu, przyjętego z zachwytem przez otoczenie, po trzech latach swobodnego rysowania i malowania, w roku 1919 zapisał się do Academie der Bildenden Kunste w Wiedniu, ale wystarczył mu jeden semestr dla stwierdzenia, że nie dla niego studia pod okiem mistrzów. Wrócił do wolnej Polski, malował, ale trzeba było z czegoś żyć, zwłaszcza że – ze swoim statusem amatora – nie wystawiał. W Warszawie znalazł posadę w biurze Wohla, bogatego przemysłowca, los mu sprzyjał, ślub z posażną panna Marią Wohl, córką pryncypała, był huczny ślub, miodowy miesiąc w Wenecji, a potem już dzień jak co dzień… Nie! Nowożeńcy w tym samym 1924 roku przenieśli się do Paryża.
Zamieszkali na Montparnasse, w kolonii artystów z Europy Środkowej i Wschodniej, przeważnie żydowskich, a przede wszystkim wolnych, tworzących grupę, którą pisarz, krytyk i rysownik André Warnod nazwał École de Paris. Był wśród nich rewelacyjny Białorusin, fowista Chaim Soutin; byli bliscy ekspresjonizmowi Mela Muter i Zygmunt Menkes ze Lwowa, był wreszcie najsłynniejszy spośród nich za życia Mojżesz Kisling z krakowskiego Kazimierza, którego obrazy o lśniącej powierzchni i efektownych gamach barwnych przyciągały spojrzenia klientów. No, ale Rajmund Kanelba był najsłodszy. Inaczej nie da się określić jego płócien i akwarel będących afirmacją życia, propagandą ciepła rodzinnego, nosiciela, rzec by można, powabu. Jego prace znalazły uznanie marszandów, wśród nich Marcela Bernheima, a także Léopolda Zborowskiego, który reprezentował Modiglianiego i Chagalla. Mieli oni zaszczyt, jak twierdzili, odkryć Kanelbę.
Wystawiał z powodzeniem w Salon d’Automne, Salon des Indépendants, Salon des Tuileries i Salon de l’Escalier. Sławny pisarz André Salmon w wydanej w 1933 roku małej monografii artysty, nazwał Kanelbę spadkobiercą Renoire’a, zauważając w jego obrazach szczególne poczucie przestrzeni . W twarzach, ramionach, dłoniach portretowanych – dodam – znajdował Kanelba ulotną słodycz i zbierał ją w swych obrazach jak śmietankę. Ta cecha, ta umiejętność sprawiła, ze zaproszony do Londynu, namalował pod koniec lat trzydziestych portret ambasadora II Rzeczypospolitej w Wielkiej Brytanii, Edwarda hrabiego Raczyńskiego. Posypały się zamówienia: wnuki Lady Violet Astor, córki lorda Louisa Mountbattena, córka pisarza Aleca Waugha, brata jeszcze słynniejszego Evelyna.
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Portret żony”, 1931 rok, źródło: Polswiss Art
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Dziewczynka w zielonym kapelusiku”, źródło: Sopocki Dom Aukcyjny
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Jarmark w Londynie”, 1949 rok, źródło: Desa Unicum
W zaciszu domowym – o ile można nazwać zaciszem miejsce, gdzie żona próbowała stawiać tamę wybujałemu temperamentowi nie zawsze wiernego męża – Rajmund Kanelba malował portrety syna, Georga, przyszłego architekta, ale miał okazję robić to w rzadkich chwilach, gdy chłopiec przyjeżdżał na ferie z internatu.
A jednak Ameryka! Wiosną 1937 roku zadebiutował za oceanem od razu wystawą indywidualną w prestiżowej Paul Reinhart Gallery przy Piątej Alei. Artysta, obecny na wernisażu, nawiązał kontakty z ważnymi marszandami. Wzruszenie publiczności przełożyło się na sukces handlowy. Malował dużo. Rok później odbył drugą podróż przez Atlantyk. Wystawa indywidualna, tym razem w Chicago Institute of Art, zaowocowała zamówieniami na portrety bogatej do nieprzyzwoitości śmietanki towarzyskiej kręgu z Palm Beach. Podjął się realizacji tych zamówień natychmiast.
Gdyby nie wybuch II wojny światowej, Rajmund Kanelba pozostałby na Florydzie. A tak – musiał wrócić do Paryża. Zlikwidował pracownię, ponad sto obrazów zmagazynował na strychu domu przyjaciółki. (Już nigdy ich nie zobaczy, podczas okupacji właścicielka musiała uciekać, Niemcy opróżnili jej dom). Malarz przetrwał wojnę w Londynie. Służył w Home Guard – obronnej organizacji brytyjskiej armii. Po doświadczeniach londyńskich i skonstatowaniu braku perspektyw dla cudzoziemca, przeniósł się z żoną i synem na stałe do Nowego Jorku. Oprócz mieszkania i pracowni przy Park Avenue artysta wynajął studio w Westport w Connecticut, gdzie mieszkała masa jego zamożnych klientów.
Cieszył się sławą wziętego portrecisty.
Nie da się tu pominąć traumy malarza; część jego rodziny zginęła w czasie II wojny światowej. Nowe obrazy Kanelby stały się mniej zwiewne; pojawiły się kanciaste formy i całe partie płócien pokrywane impastem. W związku z wystawą artysty w roku 1952 w nowojorskiej Hammer Gallery zauważono, że kolor jego obrazów jest może nie tyle zgaszony, ile bardziej niż dotychczas wysublimowany Uznany przez krytykę, pisał w roku 1954 w katalogu swojej indywidualnej wystawy w Associated American Artists Galleries w Nowym Jorku: Mam przekonanie, że biorąc realną rzeczywistość za punkt wyjścia w malarstwie, można dotrzeć do istoty rzeczy. Jeżeli natomiast punktem wyjścia w malarstwie jest abstrakcyjna formuła naukowa bez śladu zaangażowania emocjonalnego, powstały obraz stanie się li tylko eksperymentem laboratoryjnym, nie bez pewnych walorów dekoracyjnych. Pozbawienie sztuki emocjonalnego pierwiastka to zubożenie jej [przekład z ang. MS]. Rajmund Kanelba unikał teoretyzowania; ten ważny tekst należy do wyjątków.
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Chłopiec z trąbką”, 1948 rok, źródło: Sopocki Dom Aukcyjny
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Matka z dzieckiem”, 1944 rok, źródło: Polswiss Art
Miał 58 lat, kiedy otrzymał spektakularne zamówienie: portret koronowanej właśnie królowej Elżbiety II. Znów więc rejs przez Atlantyk. Portret, do którego królowa Elżbieta II pozowała mu w cynobrowym mundurze, namalował oczywiście z natury. Obraz, zamówiony przez Grenadier Guards, zachwycał wszystkich komunikatywną lekkością w przekazaniu wytwornej kobiecości młodej królowej. Reprodukcje płótna pojawiły się na okładkach wielu, wielu czasopism brytyjskich i australijskich. Nie było to wprawdzie dzieło na miarę talentu artysty, o którym przed laty pisał belgijski krytyk Paul Fierens: Ten niebieski, ten szary to Paryż; ta biel, ten róż to kobieta, którą kochamy; ten sam ton nastrojony na płótnie, to Kanelba, ale nie dało się ukryć uzyskanego prestiżu
Żył intensywnie, choć był już dziadkiem dwóch wnuków, których malował. To nie były portrety, to przebogate pod względem plastycznym kompozycje figuralne, w których tło przestaje być tłem, a staje się częścią przestrzeni – nie tej zastanej i utrwalonej, lecz przestrzeni dzieła z wszędobylskim, zda się, spojrzeniem małych modeli. Podróżował, upodobał sobie najwidoczniej rejsy transatlantykiem, uwielbiał rozwiązywać tajemnice uroku pięknych kobiet, ślad zniecierpliwienia żony pozostał w zniszczonym przez nią, malowanym przez Kanelbę jej akcie, obciętym od pasa w dół.
W lipcu 1960 roku znaleziono martwego Rajmunda Kanelbę w pokoju hotelowym w Kensington, dzielnicy Londynu. Atak serca. Przeżył 63 lata, pozostawił w pracowni masę obrazów, do których dostępu przez czterdzieści lat strzegła wdowa. Dopiero po jej śmierci syn z synową, Cecilią Kanelbą, zajęli się uporządkowaniem bogatej spuścizny artysty. Dzięki wnikliwej pracy stażystki Galerii Stair w Hudson, Lily Spicer, otrzymaliśmy wreszcie przejrzysty, złożony z ożywionych dokumentów, obraz życia Rajmunda Kanelby.
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Bajki”, źródło: AgraArt
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Scena z Meksyku”, 1959 rok, źródło: Desa Unicum
Rajmund Kanelba (1897-1960), „Leżąca kobieta”, źródło: ArgaArt
Źródła:
- The Life and Art of Raymond Kanelba, artykuł nie sygnowany, STAIR, Hudson, New York.
- École de Paris / Artyści żydowscy z Polski w kolekcji Wojciecha Fibaka, katalog / pod red. Józefa Grabskiego, Kraków 1998
- Marek Sołtysik, Z tajemnic École de Paris, „Palestra”, 11-12/2004.
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>