Któż z przedwojennych studentów malarstwa nie pragnąłby znaleźć się w pracowni Tadeusza Pruszkowskiego (1888–1942)!?

Mistrz, zwany przez jednych Pruszem, przez drugich Grubasem, miał w sobie to coś, co się nazywa podejściem. Podejściem do tych, którzy oczekują nie tylko tego, że pedagog artysta nauczy ich techniki malarskiej, że przybliży sposoby niezbędne do czujności: ot, uważać, w którym miejscu skończyć, aby obrazu nie zajechać. Oczekują także otwarcia czegoś, co niekiedy nazywamy natchnieniem, a co bierze się z atmosfery. Aury nie da się utworzyć li tylko z wpajania wiedzy, z przekazywania teorii. A Tadeusz Pruszkowski, ten gość z upadającej z godnością rodziny ziemiańskiej, potrafił, podobnie jak jego poprzednik – młodo zmarły, omawiany tu wybitny malarz Konrad Krzyżanowski – stanąć przy sztaludze przed płótnem studenta i w ciągu pięciu minut ożywić mu studium, nad którym tamten się męczył od kilku tygodni. Nie z wyższością i bez śladu ironii.

Grupa uczniów Taduesza Pruszkowskiego, który sam stoi w środku w palcie i futrzanej czapce, lata 30. XX wieku, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Grupa uczniów Taduesza Pruszkowskiego, który sam stoi w środku w palcie i futrzanej czapce, lata 30. XX wieku, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Pokazał, jak kolega koledze, że można. Co takiego? „Przemeblować” cały obraz, zmienić kompozycję, nasilić akcenty, wydobyć kolor, żeby malowidło ożyło. Uświadomił, że trzeba obserwować, organizować obraz w sobie: w oku, mózgu i w czynie.

W Szkole Sztuk Pięknych (w 1932 przemianowanej na Akademię) Tadeusz Pruszkowski wyłaniał najbardziej obiecujących studentów i zakładał grupy twórcze. W połowie lat dwudziestych XX w. utworzył Bractwo Świętego Łukasza, inaczej Łukaszowców (od patrona malarstwa). Potem Szkołę Warszawską, Lożę Wolnomalarską, wreszcie po prostu Grupę Czwartą. Aż do wybuchu drugiej wojny światowej, członkowie wraz z założycielem kultywując technikę renesansowego malarstwa niderlandzkiego i niemieckiego, ani przez chwilę nie zapominali o idei: stworzyć polską szkołę malarską. Kto wie, czy największym dziełem dramatycznie zakończonego życia Pruszkowskiego nie były jego własne płótna, zresztą wyjątkowo świeże i efektowne, lecz właśnie uczniowie. To byli ludzie oddani mu bezgranicznie.

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Autoportret z fajką", 1915 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Autoportret z fajką”, 1915 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Autoportret", 1926 rok, źródło: Sopocki Dom Aukcyjny

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Autoportret”, 1926 rok, źródło: Sopocki Dom Aukcyjny

Spośród kilkudziesięciu wystarczy dla określenia rangi wspomnieć wizjonera hiperrealistę Jana Gotarda, mistrza metaforycznych kompozycji figuralnych Jana Wydrę, braci bliźniaków, twórców oryginalnie zakomponowanych, mięsistych martwych natur, Efraima i Menaszego Seidenbeutllów, Antoniego Michalaka, Eliasza Kanarka, przez pryzmat poezji lekko i słonecznie utrwalającego jakąś lepszą stronę świata, wreszcie Bolesława Cybisa, autora jednej z najwybitniejszych kompozycji malarskich dwudziestolecia międzywojennego, somnambulicznego obrazu Primavera, tak niejednoznacznego w treści i formie, że niemożliwego do analizy. Można się w tej scenie ablucji dojrzewającej dziewczynki dopatrzyć elementów freudowskich, akcentów krytyki społecznej, ale to już potem, po pierwszym silnym wrażeniu z kontaktu z tym obrazem odbierającym sen.

Pruszkowski lubił rozmach nie tylko w malarstwie. Własnoręcznie nakręcił w Kazimierzu film fabularny pt. Szczęśliwy wisielec, z malarzem i rysownikiem Feliksem Topolskim jako jednym z współscenarzystów i z Janiną Konarską, późniejszą żoną Antoniego Słonimskiego, studentką malarstwa, partnerującą Eliaszowi Kanarkowi. Film był wyświetlany w warszawskim kinie „Splendit”.

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Pejzaż nadwiślański", 1925 rok, źródło: Desa Unicum

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Pejzaż nadwiślański”, 1925 rok, źródło: Desa Unicum

Żył malowniczo: celebrował akt przyjęcia kolejnego członka do artystycznego bractwa, z całą scenografią towarzyszącą wydarzeniu, z wymyślnymi kostiumami. To po to, żeby było głośno. No, to był czas, kiedy nawet dziecko wiedziało, że liczy się siła reklamy jako jeszcze jedno koło napędowe cywilizacji. Krzykliwy rozgłos miał towarzyszyć sprawie szlachetnej: warsztatowi malarskiemu, którego perfekcyjne opanowanie miało gwarantować połowę sukcesu. A potem… „Każdy obraz namalowany z zainteresowaniem i pasją będzie dobry” – mawiał. Co oznacza między innymi niezbędność zaistnienia powodu namalowania obrazu.

Ożywiał wyobraźnię adeptów, otwierając dla nich ściany pracowni. I w pole! Dosłownie, nie licząc się z groszem (otrzymał spadek po bracie poległym w wojnie polsko–bolszewickiej), zapewniał studentom przejazd i jakieś locum w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą (studentkom nie musiał, były bowiem przeważnie z zamożnych rodzin), zasiadając przy sterze, zabierał niekiedy młodszych na przejażdżkę własną awionetką. Był profesorem, ale cała jego oficjalna ogólna edukacja zakończyła się w momencie, gdy w szesnastym roku życia zapisał się do warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Przejmie schedę – pracownię, paletę, misję – po uwielbianym, przedwcześnie zmarłym Konradzie Krzyżanowskim.

Całe życie poświęcił malarstwu i – uwaga – korzystaniu z każdej pięknej chwili. Niejaka, rzec by można, łapczywość wrażeń była dlań siłą napędową do uprawiania twórczości: niecodzienne doznania przetapiał na soczystość barw, intensywność waloru, mięsistość malarskiej faktury, świetlistość powierzchni portretów, głównie kobiecych, które były jego znakiem firmowym.

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Dame à l'incroyable", 1917 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Dame à l’incroyable”, 1917 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Portret Kazimiery Pajzderskiej", 1922 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Portret Kazimiery Pajzderskiej”, 1922 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski długo chodził z koncepcją obrazu, nie potrzebował do tego farb, pędzli, blejtramu ani sztalugi. Dopiero kiedy po miesiącu motyw w percepcji dojrzał, artysta stawał z paletą do pracy i malował jak w transie, albo błyskawicznie, albo aż do zaniknięcia dziennego światła. Efektem była siła wyrazu i energia bijąca z lśniącej materii portretów, zachwycających nie tylko prawdą psychologiczną przedstawionych postaci, lecz może przede wszystkim intensywnymi, nasyconymi kolorami.

To było już po innym okresie jego twórczości, gdy kompozycja malarska dojrzewała w trakcie pracy. Pruszkowski rozprawiał się gruntownie z utrwaloną wizją na już namalowanym, a nawet zawerniksowanym obrazie. Tak było w przypadku dużego płótna Legenda o śpiących rycerzach. Ta wielofiguralna kompozycja – sześciu czy siedmiu mężczyzn, śpiących w różnych pozach, każdy w gotowości, na wszelki wypadek z nieodstępnym w dłoni orężem – w założeniu gotowa w 1914, tuż przed wstąpieniem artysty do Legionów, została przezeń gruntownie przemalowana w 1916, po powrocie z wojaczki. Zróżnicował więc definitywnie walory, jasną, niemal białą plamą barwną przydał znaczenia postaci w centrum kompozycji zamkniętej w trójkącie, wzmocnił barwy, dokonał przełomu nie tylko w tym obrazie, ale w ogóle w swoim malarstwie. Za Legendę… otrzymał w Zachęcie II Nagrodę w roku 1916, a w rok później tamże I Nagrodę za Piastunów.

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Legenda o śpiących rycerzach", 1916 rok, źródło: "Świat" 1916, nr 44

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Legenda o śpiących rycerzach”, 1916 rok, źródło: „Świat” 1916, nr 44

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Piastuny", 1917 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Lublinie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Piastuny”, 1917 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Lublinie

Doceniony, dobrze widziany na salonach włodarzy odzyskanej ojczyzny, odtąd już kompozycji figuralnych malował nie będzie, ale pozbędzie się z palety szarawych brązów i rozmaitych tonów czerni, odważnie sięgnie po kobalty wprost, jak mawiał Michał Choromański, blue electrix, po kontrastujące z nimi czerwienie, stosując metody starych mistrzów, m.in. podmalówki na tzw. tle bolusowym, czyli na kolorze czerwonawej glinki, co prześwitując nie pozwoli odebrać ciepła i życia malowanym portretom, w których się wyspecjalizuje. Laserunki i impasty, niekiedy pastoso potrafił łączyć na jednym obrazie malowanym na płótnie lub na doskonale spreparowanym drewnie dębowym. Szlachetnie połyskliwa powierzchnia jego obrazów przywodzi na myśl to emalie, raz na zawsze wypalone, to bursztyn świecący własnym blaskiem.

Już przecież wirtuoz pędzla, stał godzinami przed obrazami Velázqueza podczas pobytu studyjnego w Paryżu. Zgłębiał tajniki warsztatu hiszpańskiego mistrza: sposób namalowania rąk, oczu, wreszcie koronek. Oglądał Rembrandta i Halsa. Nie mógłby się wybrać ani nad Sekwanę, ani do Luwru, stamtąd do Szwajcarii i do Algerii, gdyby nie jego przedsiębiorcza matka, która owdowiawszy przeniosła się z mająteczku do Częstochowy, gdzie otworzywszy sklep z galanterią prosperowała i mogła z chęcią pomagać synowi. Potem ten spadek po bracie – życie na szerokiej stopie, własny samolot, jeden z najnowocześniejszych, świetne warunki w Warszawie i dom w kształcie średniowiecznej baszty malowniczo położony na zboczu Góry Trzech Krzyży w Kazimierzu nad Wisłą. Dom nie tylko dla malarskiego małżeństwa Pruszkowskich – o, był, wraz z pracownią, otwarty dla uczniów, studentów, niebawem kolegów.

Willa Tadeusza Pruszkowskiego w kazimierskim pejzażu (między dachem fary a ruinami zamku), źródło: fhancuskihhabia.com

Willa Tadeusza Pruszkowskiego w kazimierskim pejzażu (między dachem fary a ruinami zamku), źródło: fhancuskihhabia.com

Tadeusz Pruszkowski miał dar zjednywania sobie ludzi: dzięki towarzyskim kontaktom z ministrem Beckiem otrzymywał dla zespołu złożonego z jedenastu Łukaszowców, działających pod jego kierunkiem, intratne zamówienia państwowe: obrazy do pomieszczeń recepcyjnych transatlantyków „MS Piłsudski” i „MS Batory”, dla Wojskowego Instytutu Geograficznego w Warszawie, wreszcie na siedem dużych, wielofiguralnych malowideł przedstawiających sceny z historii Polski, przeznaczonych na Wystawę Światową w Nowym Jorku. Pracownia grupy doskonałych warsztatowo malarzy mieściła się właśnie w domu-baszcie Pruszkowskiego w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą, tym do niedawna biednym, sennym miasteczku, odrodzonym i rozsławionym dzięki inicjatywnie i przedsięwzięciom „Prusza”. (Wydany w tamtym okresie tom opowiadań Marii Kuncewiczowej Dwa Księżyce i współczesny film Andrzeja Barańskiego pod tym samym tytułem utrwalają tamtą niepowtarzalną aurę przenikania młodości i sztuki do tylko z pozoru hermetycznej egzotyki społeczności funkcjonującej w starych dekoracjach).

Miał w stosunku do świata przedstawionego na swoich obrazach wielkopański gest. Jak gdyby mówiąc: – Reszty nie trzeba! – odchodził definitywnie od płótna, zostawiając nie namalowane, tylko zaznaczone ręce, zresztą w pysznym ruchu (w Autoportrecie, tym w błękitach i jedynym w okularach, pomijając autoportret w stroju lotnika, z oczyma chronionymi okularami gogle), a niekiedy na zawsze niedomalowane tło (w ciepłym, bolusowo–czerwonym Portrecie dziewczyny z ruchem głowy, mimiką, miękkością czarnych włosów, niby uroczy szkic malarski alla prima, a przecież wszystko wymierzone co do milimetra, no, finezja).

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Autoportret", 1926 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Autoportret”, 1926 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Melancholia", 1925 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Melancholia”, 1925 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Był muzykalny – od dzieciństwa grał dobrze na skrzypcach. Skrzypce widnieją na pierwszym planie jego obrazu Melancholia, jednego z licznych, do których pozowała mu żona. Choć artysta, spełniał się w działaniu w grupach. Im mu się lepiej powodziło, tym radośniej pomagał innym. Działał w Instytucie Propagandy Sztuki, organizacji stanowiącej o „być albo nie być” artystów polskich, a żeby nie zamykać się w kanonicznym kręgu, był członkiem kilkudziesięciu towarzystw artystycznych, współredagował pismo „Sztuka i artysta”, brylował. Mówiło się w Warszawie o niebotycznych kwotach uzyskiwanych przezeń za portretowanie Gabriela Narutowicza, Józefa Piłsudskiego, córki prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Artysta namalował dramatyczny w wyrazie ostatni portret Stefana Żeromskiego. Niedokończony wskutek śmierci pisarza, tchnie z jednej strony władczością spojrzenia autora Dziejów grzechu, z drugiej goryczą na świeżą wieść, że to nie on otrzymał Nagrodę Nobla.

Portret fotograficzny Tadusza Pruszkowskiego i Jana Brzezińskiego, przed 1915 rokiem, źródło: Polona

Portret fotograficzny Tadusza Pruszkowskiego i Jana Brzezińskiego, przed 1915 rokiem, źródło: Polona

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Portret Ireny Lorentowicz", 1927 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Portret Ireny Lorentowicz”, 1927 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wybuch II wojny światowej zniweczył plany Tadeusza Pruszkowskiego. Całe dwudziestolecie wydawało się przekreślone. Był zbyt znaną postacią, żeby nie czuć na karku oddechu okupanta. Opuścił Kazimierz nad Wisłą w towarzystwie żony. W warszawskim mieszkaniu przy ulicy Lwowskiej malował małe obrazy, usiłując zmylić depresję. Nie wychodził z domu, pomagał Polakom pochodzenia żydowskiego. W nocy z 30 czerwca na 1 lipca 1942 roku wywleczony z domu przez gestapo i wywieziony na Pawiak, zdołał wyskoczyć z samochodu, którym go stamtąd transportowano na Pawiak. Zastrzelony w czasie tej desperackiej próby, wolny twórca wyrwał się ze świata przejętego przez wroga.

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Portret Zofii z kaktusem", 1920 rok, źródło: Desa Unicum

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Portret Zofii z kaktusem”, 1920 rok, źródło: Desa Unicum

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) "Portret z kwiatami (Carlotta Bologna?)", przed 1934 rokiem, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Tadeusz Pruszkowski (1888-1942) „Portret z kwiatami (Carlotta Bologna?)”, przed 1934 rokiem, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Źródła:

  • Jan Zamoyski, Łukaszowcy, Warszawa 1989

  • Włodzimierz Bartoszewicz, Buda na Powiślu, Warszawa 1966

  • „Świat”, nr 44 z 1916 r.                        

  • „Tygodnik Illustrowany”, nr 51 z 1917 r.

Autor: Marek Sołtysik

Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.

zobacz inne teksty tego autora >>