– Co tu butów, co tu portek!

Tak westchnął Wojciech Korneli Stattler, stanąwszy w roku 1866 przy nowym obrazie swego niedawnego ucznia Jana Matejki „Rejtan – Upadek Polski”.

Wychowany w krakowskim domu wielokulturowym, gdzie od dziecka był zżyty z dialektem szwajcarskim, Stattler mówił po polsku, wprawdzie ze starannością, ale z akcentem, w związku z czym jego krótka recenzja doszła do uszu słuchających w brzmieniu: – Cio tu butów, cio tu portek!

Stattler, od młodości wierny dziełom niemieckich nazareńczyków, z duszą polskiego patrioty i z manierami klasycysty, takich szczegółów garderoby, jakie uwzględniał Matejko, starał się nie zauważać, toteż nie umieszczał ich na swoich obrazach. Dla niego ciuchy nie  nadawały się do uwieczniania.

Co robił nazareńczyk nad Wisłą i kto to byli nazareńczycy? Otóż najprościej: działający w Rzymie – mieście studiów i paru dziesiątek lat życia Stattlera – malarze niemieccy i austriaccy, czynni w Europie od drugiej dekady XIX wieku do roku 1840. Zrzeszeni niejako w cechu, podejmowali tematy religijne, stąd nazwa, starali się żyć jak mnisi, nosili, jak średniowieczni artyści, luźne szaty i długie włosy. Nazareńczycy, m.in. Wilhelm Schadow, Peter von Cornelius, Julius Schnorr von Carolsfeld, stawiali sobie za wzór malarstwo włoskiego quattrocenta.

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Autoportret", 1828 rok, obraz zaginiony

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Autoportret”, 1828 rok, obraz zaginiony

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Akt", ok. 1830 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Akt”, ok. 1830 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Jak miała się do aury i założeń umiłowanych przez malarza nazareńczyków twórczość samego Stattlera? Na pięknym płótnie, wprawdzie o wymowie dramatycznej, ale rozważnie skropionym półmartwym heroizmem, mianowicie na kompozycji o tematyce biblijnej, ale z aluzjami do sytuacji zniewolonej Polski, zatytułowanej „Machabeusze”, malowanej z pomocą finansową Konstantego księcia Czartoryskiego przez lat ponad dwanaście, na kompozycji więc, za którą w 1843 roku dostał w Paryżu złoty medal, prześlicznie przedstawił węgiel drzewny ze spalonego pnia, a żadna z dwudziestu pięciu postaci nie ma na stopach obuwia, a na nogach niczego, co by przypominało spodnie. Wszyscy okręceni szatami. Ani jednego buta. Pięć hełmów. I tak trochę za dużo.

Wojciech Korneli Stattler (1800–1875) był pierwszym poważnym nauczycielem Jana Matejki. Gdy ojciec zaprowadził czternastoletniego Jana z rulonem prac do Szkoły Sztuk Pięknych na Wesołej (dzisiejsza ulica Kopernika), do domu otoczonego ogrodami, w którym również mieszkał Wojciech Korneli Stattler z rodziną, okazało się, że obowiązuje surowa selekcja. Niby trzeba było okazać świadectwo ukończenia pierwszej klasy gimnazjalnej, ale wiek i wykształcenie ogólne nie miały właściwie znaczenia – liczył się talent. Czy jest w kandydacie autentyczny talent plastyczny – o tym, na podstawie okazanych prac domowych, wyrokował Wojciech Korneli Stattler.

On sam był dobrym malarzem. Podsycał dążenia patriotycznie, ale czynił to nie wprost – posługiwał się metaforą. Podobnie jak Matejkowie (ci z Czechów i Niemców) z obcymi, by tak rzec, korzeniami, osiadłszy nad Wisłą wpisał się znakomicie w granice udręczonej Polski. Wytworny, jak jego obrazy, wywodził się ze Szwajcarii. Dziad i ojciec Stattlera, majętni rzemieślnicy, kotlarze i właściciele odlewni, mieli, jak Matejkowie, jak i przez pewien czas Giebułtowscy, kamienicę przy Floriańskiej. Sam artysta po studiach malarskich w Akademii Krakowskiej wyfrunął z gniazda, zaprzyjaźniony ze Słowackim i z Mickiewiczem, z Garczyńskim i Odyńcem, po całych latach studiów w Akademiach malarskich w Rzymie w Akademii św. Łukasza, u mistrzów Overbecka i Thordwalsena, którego uwielbiał, a także u Canovy w Wenecji, studiów możliwym dzięki stypendiom rządowym, po latach z żoną, Włoszką, Katarzyną Zerboni i z gromadką dzieci, z którymi prawie wszystkie wybiorą artystyczną drogę, zamieszkał w miarę wygodnie w Krakowie, gdzie między kolejnymi powrotami do Rzymu został zaszczytnie wybrany członkiem korespondentem Towarzystwa Literackiego i Towarzystwa Naukowego, a także mianowany profesorem nadzwyczajnym krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dopiero po kilku latach uzyska katedrę malarstwa i będzie konsekwentnie reformował uczelnię…

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Portret Alfreda i Adama Potockich", 1832 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Portret Alfreda i Adama Potockich”, 1832 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Portret Hortensji z Jełowickich Sobańskiej", 1836 rok, źródło:  Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Portret Hortensji z Jełowickich Sobańskiej”, 1836 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Portret Fryderyka Chopina", 1858 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie - Kolekcja Książąt Czartoryskich

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Portret Fryderyka Chopina”, 1858 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie – Kolekcja Książąt Czartoryskich

Ale moment. Zawróćmy. Od grudnia 1829 roku trwał roczny pobyt Stattlera w Rzymie – czas dlań najbardziej owocny. Wtedy malarz poznał się osobiście z Adamem Mickiewiczem. Trzydziestoletni poeta, po twardych przejściach politycznych, zjechał do Wiecznego miasta w tym samym czasie. Stattler, niemal rówieśnik, wówczas już autor wielu dużych kompozycji o tematyce biblijnej, kontrowersyjnych w odbiorze w kraju, w tym kolosalnego „Mojżesza na górze Synaj”, a także znakomitego, romantycznego „Autoportretu”, pracował nad projektem, którego wykonanie zajmie mu ponad dwanaście lat, To właśnie wspomniane płótno „Machabeusze”. Skąd pomysł?

A, właśnie! To Mickiewicz podsunął Stattlerowi temat ze Starego Testamentu… o zakamuflowanej tendencji patriotycznej. I tak to artysta postanowił zinterpretować fragment Pierwszej Księgi Machabejskiej, ukazujący niezłomność wodza Izraelitów, Matatiasza, wobec żądań króla Antiocha, zdobywcy Jerozolimy. We wspomnieniach Stattler opisuje wizytę Mickiewicza w swojej rzymskiej pracowni, gdzie powstawał szkic malarski, będący jedną z wczesnych wersji „Machabeuszów”:

Zastał u mnie duże płótno. Uradował się i usiadł naprzeciw. Pół słowa nie przemówił. Widząc go milczącym, niemal oczekującym, wziąłem pędzel i jedną farbą kreślić figury począłem. W kolosalnej wielkości składał się obraz z rodziny Matatiasza, stawionej przed sądem Antiocha, czyniącej głośne wyznanie wiary: «Pozostanę wiernym zakonowi przodków naszych». Praca trwała przeszło cztery godziny. Pan Adam jak zaklęty nie dał znaku życia. Cichość panowała świąteczna. Lecz gdy złożyłem pędzle, pochwycił mię za szyję i całował. Gdy mię puścił, dostrzegłem łzę w jego oku.

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Machabeusze", 1830-1842, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Machabeusze”, 1830-1842, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Mickiewicz był w tamtym czasie duchowym bratem Stattlera, poetę i malarza łączyły nie tylko mistyczne nici. Autor niedawno w Dreźnie napisanych „Dziadów” był świadkiem na ślubie Stattlera. Stattler portretował wówczas m.in. przyszłego wieszcza. Mało tego: świętemu Janowi Chrzcicielowi nadał rysy Mickiewicza.

W mieście Krakowie, neutralnym ściśle, / Święty Jan Chrzciciel chrzcił Chrystusa w Wiśle – ogłosi satyryczna piosenka w roku 1836, kiedy ołtarzowy obraz – zamówiony w 1824, wreszcie, po dwunastu latach, dotarł z pracowni Stattlera do Katedry wawelskiej i został umieszczony w kaplicy biskupa Jakuba Zadzika. Ciekawe, czy władze Kościoła bez wahań zaaprobowały wizję artysty? Wszak nie dość, że Stattler umieścił Chrystusa tyłem do widza, to jeszcze ta twarz kontrowersyjnego wówczas Mickiewicza jako Jana Chrzciciela!…

Stattler i Mickiewicz od 1830 roku już tylko korespondowali, oglądali i czytali wzajemnie własne dzieła. Zobaczyli się jeszcze po ćwierćwieczu, w Paryżu, w 1855 roku, w przeddzień ostatniej, jak się okaże, podróży twórcy „Pana Tadeusza”.

Stattler malował długo, nie potrafił sprzedawać swoich obrazów. Kolosalne płótno „Mojżesz na górze Synaj”, kończone w roku 1829 w obecności Mickiewicza i Odyńca, nie znalazło w Rzymie nabywcy, powróciło do Krakowa w roku 1830. Obraz się zawieruszył, choć może jeszcze się kiedyś odnajdzie. Oto jego dalsza historia: po dwudziestu sześciu latach Stattler po raz któryś z kolei wyjeżdżając do Rzymu na dłużej, zabrał „Mojżesza…”. Po czterech latach pobytu, w 1860 roku, był zmuszony zastawić ten obraz, a także osiem innych, powstałych w Rzymie, nie komu innemu, tylko handlarzowi węgla, Piotrowi Moroniemu, wskutek bankructwa pracowni rzeźbiarskiej swego syna Henryka. O tej bolesnej sprawie pisze biograf Maciej Masłowski, konkludując: Na wykupienie obrazów w terminie nie miał oczywiście pieniędzy, chociaż ich los niepokoił go do ostatnich lat życia.

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Portret Teodora Karola Soczyńskiego", źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Portret Teodora Karola Soczyńskiego”, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Portret Tekli Bierkowskiej", 1843-1845, źródło: Muzeum Śląskie w Katowicach

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Portret Tekli Bierkowskiej”, 1843-1845, źródło: Muzeum Śląskie w Katowicach

„Machabeuszów”, o których przyjaciel artysty Juliusz Słowacki z zachwytem pisał w listach, że widzi w nich brzask różany przyszłego malarstwa polskiego, także nie mógł dobrze sprzedać. W końcu dzieło wysłał do domu handlowego w Odessie, w nadziei, że zostanie zakupione dla magnatów rezydujących na Kresach. Cenzura carska nie drzemała; żadna zawoalowana myśl niepodległościowa nie była dla niej nieczytelna, toteż niebawem zakaz wystawiania w Rosji przekreślił plany artysty. Z pensji profesora krakowskiej Akademii nie utrzymałby rodziny, przez całe życie malował na zamówienie portrety arystokracji i zamożnych mieszczan. Ta część dorobku uległa rozproszeniu, część spłonęła lub została zniszczona przez wojennych barbarzyńców – w tym grupowe portrety.

O Stattlerze, duchowemu wychowawcy i nauczyciela warsztatu Matejki, Grottgera, Jędrzeja Bronisława Grabowskiego, Kotsisa, warto napisać osobno jako o reformatorze szkolnictwa artystycznego. Czas płynął, uczniowie stali się mistrzami. Poważnie chory na astmę, w połowie lat 60. XX w. Stattler ustąpił z katedry. Do Krakowa będzie parokrotnie powracał z Rzymu, z Paryża, aż do roku 1870, kiedy ostatecznie przeprowadzi się do Warszawy i pięć lat później żywota, jak na artystę przystało, dokona w skromnych warunkach.

Mógł z rodziną opływać w dostatek, a jednak ani przez chwilę się nie zawahał, kiedy namiestnik Fiodor Berg zjawił się u niego z zamówieniem na pięćdziesiąt dużych olejnych kopii portretu cara. Stattler odmówił.

On, który całe życie poświęcił sztuce, z ducha romantyk, do końca w marzeniach o polskiej narodowej szkole malarstwa, miałby się podjąć dla złota takiej poniżającej produkcji?

A poza tym… świat wokół niego dudnił pracując już na innych obrotach. Skonkludował Maciej Masłowski: On pozostał wśród zmienionych czasów niezłomnie i śmiesznie wierny starym rzymskim bogom swej młodości. Nie oceniamy.

 

 

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Księżna Izabela Czartoryska w podeszłym wieku", ok. 1830 rok, źródło: Muzeum Książąt Czartoryskich

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Księżna Izabela Czartoryska w podeszłym wieku”, ok. 1830 rok, źródło: Muzeum Książąt Czartoryskich

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Portret generała Henryka Dembińskiego", ok. 1850 rok,  źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Portret generała Henryka Dembińskiego”, ok. 1850 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), "Autoportret", ok. 1850 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Korneli Stattler (1800-1875), „Autoportret”, ok. 1850 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Źródła:

  • Maciej Masłowski, Studia malarskie Wojciecha Kornelego Stattlera: Kraków – Rzym, Wrocław 1964
  • Tadeusz Dobrowolski, Stattler a Michałowski: ze studiów nad problemem dwóch nurtów romantyzmu, Kraków 1955
  • Pamiętnik Wojciecha K. Stattlera: studya malarskie w Krakowie i Rzymie przed 100 laty, wyd. Maciej Szukiewicz, Kraków 1916

Autor: Marek Sołtysik

Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.

zobacz inne teksty tego autora >>