Stanisław Wyspiański (1869-1907) „Portret Józefa Mehoffera”, 1898 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu
Z prowincjonalnych rodzinnych Ropczyc w wielonarodowościowej Galicji przeniósł się pod Wawel syn prawnika z austriackimi korzeniami – i do tego stopnia wrósł w Kraków, że po kilkunastu latach nikt nie miał wątpliwości, że on, Józef Mehoffer to tak samo krakowianin i nie mniej Polak, niż jego przyjaciel Stanisław Wyspiański.
Wyspiański i Mehoffer, dwaj utalentowani twórcy, którzy wyszli spod skrzydeł Matejki – niezależnego wizjonera, twórcy i historiozofa – zostali mocno ukształtowani przez Paryż. Przebywali tam razem i osobno przez kilka lat na stypendium, a przyjechali nad Sekwanę tuż po doświadczeniach pracy nad niezwykłą, fantastyczną Matejkowską polichromią strzelistego wnętrza kościoła Mariackiego w Krakowie. Feeria nasyconych, często kontrastowych kolorów była jeszcze pod powiekami adeptów krakowskiej Szkoły sztuk Pięknych, gdy podczas paryskich peregrynacji zetknęli się z nabistami, rozważnymi szaleńcami, którzy z szarpaniny czystych barw potrafili stworzyć obrazy harmonijne, malowane z szacunkiem dla przyrody, z podziwem dla Stwórcy – a warsztatowo zainspirowane obserwacją Gauguina z bliska.
Projekt kurtyny dla Teatru Miejskiego w Krakowie Józefa Mehoffera („Mehoffer i Wyspiański na wieczornym spacerze ulicami miasta”), 1892 rok, źródło: Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego
Dwom polskim malarzom pozowała modelka, Jamajka, którą niedawno malował Gauguin, a i z autorem Żółtego Chrystusa mieli okazję się spotkać, gdy w 1893 opuścił nie na długo wyspy tropikalne, żeby zajrzeć do ojczyzny. Choć Gauguin bliżej był wówczas związany z Wyspiańskim, mocny wpływ wywarł także na Mehoffera, człowieka, który uczuć sam światu nie okazywał… ale wszystko wychodziło na jaw w jego obrazach.
Znakomity rysownik, biegły w swej sztuce malarz, rozważny Mehoffer (1869-1946), z pozoru zdeklarowany mieszczuch, zaskoczył wszystkich obrazem Dziwny ogród. Duże płótno, ukończone w 1903 roku, przedstawia cudnie rozświetloną światłem słońca późnego lata scenę rodzinną, w której na tle traw i drzew obfitujących w dojrzałe owoce używają swobody elegancka żona autora obrazu i ich mały, nagi syn. W tle służąca w chłopskim ubiorze, a na pierwszym planie sam Józef Mehoffer, który niczego nam nie zasłania – nie widać go, ponieważ obserwuje scenę wspólnie z widzem, toteż się z nim utożsamia i siebie wymazuje, bo sztuka jest wielka i wiele może.
Józef Mehoffer (1869-1946) „Dziwny ogród”, 1903 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Może, jak się okazuje, jeszcze więcej: oto ważka, która znalazła się między synkiem artysty a nim samym, urosła do rozmiarów sowy. Frunie ku obserwatorowi, który to namaluje i ku widzowi, który potem stanie przed obrazem. Skąd i dlaczego taka monstrualna ważka? Choć leciuteńka, może być groźna. Nie zagraża ona jednak obrazowi, który nie dość, że mimo upływu lat do dziś trzyma się mocno, to jest ponadto świadectwem, że polski malarz należy do prekursorów surrealizmu.
Józef Mehoffer (1869-1946) „Studium synka – Dziwny Ogród”, przed 1903 rokiem, źródło: Salon Dzieł Sztuki Connaisseur
Józef Mehoffer (1869-1946) „Studium żony- Dziwny Ogród”, przed 1903 rokiem, źródło: Salon Dzieł Sztuki Connaisseur
Tajemnica w tym płótnie, czy żart? Może nawet pycha, ta szlachetniejsza, artystyczna: chęć zademonstrowania maestrii warsztatu. A może, po długim wpatrywaniu się w niby gotowy obraz, jeszcze bez śladu nawet pomysłu na ważkę, przykre wrażenie artysty, że malowidło nie jest dziełem; że to banał, sielanka, bez śladu zagadnień, z których mógłby wyniknąć problem malarski; że brak nawet formalnej dramaturgii. Gdyby z tej strony popatrzeć, byłoby to przeciwieństwo pychy – surowy autokrytycyzm… Który zrodził pomysł na siłę przyciągania widza. Jeszcze bez świadomości prekursorstwa artysty. Chociaż – owoc surrealizmu niedaleko padł od drzewa symbolizmu. Sny i marzenia istniały wszak i przed Freudem.
Józef Mehoffer (1869-1946) „Studium do obrazu Dziwny Ogród”, 1902 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Józef Mehoffer (1869-1946) „Czerwona parasolka”, 1917 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Należał do najbardziej pracowitych artystów Młodej Polski. Nie powtarzał się w swojej sztuce; oddawał zamówione dzieło w pełni świeżości, choć – jak w przypadku witrażów w gotyckiej katedrze św. Mikołaja w szwajcarskim Fryburgu – pracował nad nim kilkadziesiąt lat. I – ryzykując – zaskakiwał.
Choć był pod presją niezliczonych zamówień – projektował witraże i polichromie, w setkach świątyń, instytucji, domów prywatnych, pałaców – namalował po raz trzeci, i tym razem tylko dla siebie, Różę Saronu.
Tak zatytułował naturalnej wielkości portret sławnej krakowskiej modystki, Zofii Minderowej, prowadzącej luksusowy dom mody przy ul. Gołębiej. Dama, w całej postaci, w wytwornej wieczorowej sukni, usiadła na tle parochetu, kotary z synagogi z przebogatym ornamentem wyznaczanym zgrabną, apetyczną kreską. Tak, to bez żadnych dwuznaczników biblijna oblubienica z Pieśni nad pieśniami.
Józef Mehoffer (1869-1946) “Róża Saronu – Fantazja ornamentalna”, 1923 rok, źródło: Muzeum Mazowieckie w Płocku
Józef Mehoffer (1869-1946) “Róża Saronu”, 1923 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Zadziwiające odwagą formalną stacje Męki Pańskiej w krakowskim kościele Franciszkanów malował Mehoffer w latach 1933–1946. Tak, to nie tylko 1933–1935. Zatarła się w nowszych opracowaniach prawda o starym i chorym artyście, który na początku II wojny światowej aresztowany przez Niemców we Lwowie i internowany w obozie w Asch, po pół roku uwolniony w wyniku interwencji rządu włoskiego na prośbę kardynała Hlonda, wraca do swojego domu w Krakowie, gdzie będą go cieszyć konspiracyjne koncerty i gdzie właśnie dokończy pracę nad dużymi płótnami, których część wówczas już od lat wisi u Franciszkanów w posępnej kaplicy Męki Pańskiej.
W wieku chłopięcym godzinami oglądałem te przedziwne obrazy byłego członka Vienna Secession i awangardowego Hagebundu w czasie ich malowania. Bezwzględnie, rzekłbym, kolorowe, z postaciami obwiedzionym nerwową kreską jakże precyzyjnego konturu, są same w sobie misterium: towarzyszą męce Zbawiciela. W tych rozedrganych obrazach jest obok pewnego naturalizmu cierpienia łzawa powaga na przemian z powstrzymywaną radością przewidywanego tryumfu prawdy, zawartą w zmartwychwstaniu ofiary.
Jest ona w gołębiach, które zdają się być zawsze i wszędzie na falach alfa, w tle Drogi Krzyżowej, gdzie suszy się czyjeś pranie. Twarze przygodnych obserwatorów przypominają widzowi znajomych, jak w ołtarzu Wita Stwosza, święta Weronika wystrojona jest… w strój huculski. Ciapnięta połać burzowego nieba nad Golgotą, błyskawice, które, zda się, zastygły nad fioletowym niebem, rozjaśnionym u horyzontu złotawo-żółtym refleksem… Sposób malarskiego traktowania płaszczyzn przywodzi tu na myśl technikę Maurice Denisa, paryskiego kolegi sprzed lat czterdziestu, z grupy nabistów, już nie istniejącej.
Józef Mehoffer (1869-1946) “Stacja IV: Pan Jezus spotyka swą Matkę”, źródło: franciszkanie.pl
Józef Mehoffer (1869-1946) “Stacja VI: Święta Weronika ociera twarz Pana Jezusa”, źródło: franciszkanie.pl
Józef Mehoffer (1869-1946) “Stacja VII: Jezus upada po raz drugi”, źródło: franciszkanie.pl
Zaprojektowany przez Józefa Mehoffera banknot stuzłotowy, źródło: Warszawskie Centrum Numizmatyczne
Gdy zaczął malować Drogę Krzyżową, która zawiśnie przez ścianę w sąsiedztwie wstrząsającego witrażu Stań się Stanisława Wyspiańskiego, nieżyjącego przyjaciela, nazwanego przezeń Zjawiskiem, był przygotowany do wejścia do obiegu stuzłotowy banknot Narodowego Banku Polskiego właśnie projektu Mehoffera. Wysoki nominał – ot, na rękę, skromne miesięczne uposażenie młodego nauczyciela, a więc nie jakaś obiegówka, lecz pieniądz, który budzi szacunek. Na rewersie artysta umieścił w centrum potężny dąb, który rósł w majątku Mycielskich w podkarpackiej Wiśniowej, gdzie państwo Mehofferowie byli latem gośćmi hrabiostwa. Twórca banknotu zaprojektował także znak wodny: królowa Jadwiga Andegaweńska – jakże by inaczej – prosto z rysunku Matejki. Nie wpływ, lecz przenikający duch Mistrza Jana podczas ich malowania – nie do uniknięcia, podobnie jak w przypadku wpływu na Wyspiańskiego. Nie wprost, a jednak mocno.
W letnich miesiącach – wolnych od zajęć w Akademii Sztuk Pięknych – trzykrotny rektor przebywał z rodziną na wilegiaturach, w cichych, zielonych, nasłonecznionych miejscach, potem we własnej Jankówce pod Wieliczką. A w Krakowie mieszkał w kolejnych domach w ścisłym śródmieściu. W sześćdziesiątym czwartym roku życia roku życia kupił dom na obrzeżach (dziś ścisłe centrum, Krupnicza 26) i to dom, w którym urodził się Wyspiański!
W tym domu namalował tuż po wojnie wstrząsający siłą wyrazu – przy imponującej oszczędności malarskich środków – Autoportret w brunatnym kaftanie. Artysta, wprawdzie wymizerowany, spogląda na widza bez oznak rezygnacji, tak często towarzyszącej starości. Zza szkieł patrzą oczy kogoś – może rzemieślnika, może lekarza – kto należycie wypełnił obowiązek, nie oczekuje aplauzu, ma w głowie plany nowej rzeczy. Umrze w środku lata 1946 roku poza domem, w szpitalu w Wadowicach, dokąd go przewieziono z sanatoryjnych Zebrzydowic.
Józef Mehoffer (1869-1946) “Dwór w Jankówce”, 1914 rok, źródło: Agra-Art
Józef Mehoffer (1869-1946) “Przed domem (przy ul. Krupniczej w Krakowie)”, 1946 rok, źródło: Polswiss Art
Źródła:
-
Edward Waligóra, Kalendarium życia i twórczości Józefa Mehoffera w pracy zbiorowej Józef Mehoffer / Opus Magnum, Kraków 2000.
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>