„Od powietrza, ognia, wojny, głodu i nagłej śmierci zachowaj nas Panie” – tak zatytułowany duży obrazy olejny, wystawiony w roku 1856 w warszawskim sklepie ze sztuką Henryka Hirszla zrobił ogromne wrażenie. Oglądały go tłumy. Zawrzało w środowisku artystycznym. Autor płótna, Ignacy Gierdziejewski (1826–1860), znany dotychczas nie tylko z ciekawych drobnych prac ilustratorskich, ale i z hulaszczego trybu życia, trafił w sam środek tarczy czasu.

Czasy zaboru i czasy moru. W okresie, kiedy senna do niedawna codzienność ruszyła z kopyta, powstawały koleje żelazne i rosły gmachy giełdy, a cena życia ludzkiego zniżkowała, taki artysta, który z żarem tworzy sceny alegoryczne – i nie szczędząc fantazji, właśnie tym mocniej, że nie wprost, wprowadza przed widzów prawdę – stał się niemal człowiekiem epoki. Będąc na ustach gawiedzi i salonowców, na warsztacie krytyków, korzystając z tej chwili dla siebie, tworzył gorączkowo. Co trzy tygodnie pojawiał się w sklepie Hirszla jego nowy, duży, ledwie przeschnięty obraz.

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Od powietrza, ognia, wojny, głodu i nagłej śmierci zachowaj nas, Panie”, 1855 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Od powietrza, ognia, wojny, głodu i nagłej śmierci zachowaj nas, Panie”, 1855 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Jak wyglądała kompozycja, która stała się początkiem niepisanego cyklu Gierdziejewskiego, obrazów zwieńczonych owalem, na modłę niemieckich akademików? W górze na koniach, smokach, na bestiach unoszą się alegoryczne postacie pięciu uosobionych plag. Ta góra zdecydowanie zapożyczona z „Jeźdźców Apokalipsy”, kolosalnego kartonu rysunkowego głośnego niemieckiego malarza Corneliusa, może nawet świadomy cytat. U dołu, na ziemi, w świecie realnym, po lewej stronie szubienica, po prawej krzyż. I ludzie. Modlitwy, rozpacz, na drugim planie trupy wojowników. Niemoc wobec plag. Tony brązowe, błękit przejrzystego nieba, żywsze akcenty czerwieni sukni alegorycznej Wojny i bezradnie rozmodlonych kobiet. To już zdecydowanie Gierdziejewski. Ziemie polskie.

Zauważono błędy rysunkowe, nie do końca opanowaną technikę olejną, ale co tam: liczyła się wizja, a odwaga malarza przełożyła się na piorunujące wrażenie.

Zaprzyjaźniony z artystą Juliusz Kossak, od dwa lata odeń starszy, pozostawił karykaturę Gierdziejewskiego. Przedstawia ona człowieka, który pośród rumowiska przewróconych butelek i szkła potłuczonych kieliszków wyrywa się z otoczenia diabłów, dążąc do własnego obrazu treści religijnej. Przed tym obrazem klęczą znajomi malarze, architekci i pisarze, wśród nich kompan Gierdziejewskiego od kieliszka, znający jednak miarę, Włodzimierz Wolski, autor libretta „Halki” Stanisława Moniuszki.

Jego sztuka tak innych pociągała; jego tryb życia więc może nie sprowadzał go do parteru, lecz zdecydowanie wyniszczał.

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Szkic do <Konrada Wallenroda>”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Szkic do <Konrada Wallenroda>”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Ucieczka”, 1856 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Ucieczka”, 1856 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Szeroki ruch, światłocieniowy modelunek w rysunkach lawowanych i akwarelach, sceny gwałtowne, w których obok postaci rzeczywistych działają na tych samych prawach plastycznych strzygi, zmory, duchy, upiory – to jawny znak twórczości Ignacego Gierdziejewskiego. Jak się dziś mówi, marka osobista. Była obecna zawsze wtedy, gdy tylko artysta zdołał (ba, gdy zdążył) przenieść te szkicowe wizje na płótno. O, wówczas jego kompozycje zalecały się bogactwem koloru, spotkaniem dwóch kontrastowych barw w ogólnym tle stalowym z akcentami rudości. Oprócz tych swoich duchów, czarów, strzyg, alegorii dżumy, nędzy wyjątkowej i innej zarazy, oprócz scen z historii Polski z odległej przeszłości, Gierdziejewski wykonał akwarelą, ze światłocieniowym modelunkiem, znakomicie sugestywną kompozycję, z tych, które trzeba było ukrywać przed zaborcą. To „Śmierć generała Sowińskiego”, patriotyczną robotę „buntowszczika”.

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Tutto per denari, tutto per machina”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Tutto per denari, tutto per machina”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Morowe powietrze”, 1956 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Morowe powietrze”, 1956 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Gierdziejewski żył szybko (odejdzie w trzydziestym czwartym roku życia), nie miał szans na stabilizację, nie szanował zdrowia, był nie tyle typowym, ile najważniejszym przedstawicielem warszawskiej cyganerii artystycznej. Czegoś więcej niż podstaw warsztatu rysunkowego nauczył się od Jana Feliksa Piwarskiego, doskonałego pedagoga i przyjaciela młodych artystów, pewne tajniki malarstwa poznał w pracowni słynnego miniaturzysty Stanisława Marszałkiewicza, którego nazywał wujem. Ale to było wciąż za mało, by móc rozwinąć skrzydła. Znany z fantazji, pełen twórczego animuszu, pochodzący z warszawskiej rodziny urzędniczej, ze szlachty z Litwy, osiadłej w Królestwie, nie miał szczęścia, a może układów, żeby uzyskać (jak wielu kolegów) rządowy zasiłek pieniężny celem wyjazdu do Włoch na dalsze kształcenia.

Włochy – marzenie. Spełni się, kiedy będzie za późno. W Rzymie, w miejscu, które już wówczas nieco anachronicznie uważał za stolicę sztuki, za jedyne miejsce do życia dla malarza, znalazł się, dzięki prywatnemu stypendium, dopiero w 1857. Zostanie mu trzy lata życia, z tego ostatni rok znów w Warszawie, już nie przy malowanych „Ostatnich chwilach samobójcy”, rusałkach i dziwożonach, lecz przy dekoracjach sakralnych. Śmierć z wycieńczenia używkami, w samotności i chłodzie, zabrała go, gdy kończył obrazy ołtarzowe w kościele św. Kazimierza na warszawskiej Woli.

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Dante i Wergiliusz”, 1859 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Dante i Wergiliusz”, 1859 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Jeżeli dziś jeszcze cokolwiek znaczy określenie samouk, Gierdziejewski był nim, ponieważ liznął nieledwie dwa semestry nauki w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych. Twórca kapitalnego „Pana Twardowskiego unoszonego przez diabła” od 1853 przez rok przebywał w Dreźnie i tam, wprawdzie nie studiując w Akademii, obracał się w środowisku polskich artystów i oczywiście napawał oczy współczesną sztuką. Da się w jego późniejszych obrazach odszukać ślady oddziaływania niemieckiego malarstwa romantycznego. Mając kult dla Rafaela, nie zdołał się wystrzec wpływu popularnego w tamtym czasie Schnorra von Carolsfelda, co nietrudno spostrzec w szkicach ołówkowych, zgrabnych rysunkach lawowanych i akwarelach zarówno o tematyce religijnej, scen ze Starego Testamentu, z historii Polski, z mitologii, a także z lektury naszych poetów romantycznych. Nie są to ilustracje, są to interpretacje.

Ogromna siła wyobraźni Gierdziejewskiego z trudem się przedzierała przez gąszcz przeszkód, spowodowany brakami w opanowaniu rysunku, niedoskonałością w stosowaniu skrótów perspektywicznych przedstawionych postaci – występujących wskutek niedostatecznych studiów plastycznych. Sam malarz ubolewał nad tym, nie stać go było na modele, nie wychodził poza swoje nędzne warunki bytowania, wszyscy wokół wiedzieli, ze troski topi w gorzale.

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Pan Twardowski”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Pan Twardowski”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Madonna z Dzieciątkiem”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Madonna z Dzieciątkiem”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Nie znaczy to, że był spisywany na straty. Przeciwnie, ten abnegat, o którym pisał kolega, że „tak się urządził, ze się potem musiał myć cały”, był jako oryginalny wizjoner do tego stopnia ceniony w środowisku, że to u niego zamówiono projekt pomnika na nagrobku sławnego kompozytora Józefa Elsnera, nauczyciela Chopina. „Anioł – Geniusz Muzyki” odkuty przez rzeźbiarza Wojciecha Święckiego na podstawie rysunku Gierdziejewskiego stanął w roku 1854 na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Dante, Mickiewicz – o, to były inspiracje Gierdziejewskiego. Sensowni krytycy, których wówczas nie brakowało, zauważając niedostatki formalne w jego obrazach, chwaląc za oryginalną fantastyczność, potrafili go przecież (jak Aleksander Niewiarowski) nazwać znakomitym, natchnionym poetą, wyrażającym głębokie, przenikliwe pojęcie fantazji naszego ludu. Sam artysta, ze wstrętem dla filistrów, wyznawał: Czy ja to życie, nawiązane w ogniu łez, szału i natchnień, zamieniłby na życie spokojne w zakreśleniu familijnym? O nie, nie, nigdy; dla mnie trzeba walk i goryczy jak ognia salamandrze.

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Apokalipsa”, 1854 rok, czarno-biała fotografia obrazu

Ignacy Gierdziejewski (1826-1860), „Apokalipsa”, 1854 rok, czarno-biała fotografia obrazu

Źródła:

  • Stefan Kozakiewicz i Andrzej Ryszkiewicz, Warszawska „cyganeria” malarska, Wrocław 1955
  • Stefan Kozakiewicz, Ignacy Gierdziejewski, Wrocław 1958

Autor: Marek Sołtysik

Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.

zobacz inne teksty tego autora >>