Kim był człowiek, który wywarł wpływ na kształt nadwiślańskiego impresjonizmu i zdecydowanie europejskiego odłamu Młodej Polski? Sam nie malował, ale – erudyta – był twórcą. Nie tylko dlatego, że pisał. Manghha (zbiór różności) to jego główne, blisko tysiącstronicowe dzieło, a poza tym przydomek.
Dzieło sztuki, które można zdobyć, twórca, z którym można przeprowadzić istotną rozmowę, a nawet wybrać się z nim podróż, to były sprawy pierwszorzędne dla niego, człowieka, który choć wielu uczył, jak patrzeć na dzieło sztuki, sam oglądał obrazy, odbitki graficzne, doświadczany postępem nieuleczalnej choroby oczu. A przecież pisał, rozczytywał się, publikował, dokonywał ekspertyz unikatowych precjozów, był poważnym kolekcjonerem wschodnich przedmiotów rzemiosła artystycznego. I najważniejsze – niezrównanym znawca sztuki japońskiej.
Feliks Jasieński z shamisenem na tle japońskiego parawanu, ok. 1903-1905 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Feliks Jasieński na balkonie swojego mieszkania z widokiem na Rynek Główny, ok. 1903-1905 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Józef Pankiewicz (1866-1940) „Dziewczynka w czerwonej sukience (Portret Józefy Oderfeldówny)”, 1897 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Zanim Feliks Manggha-Jasieński (1861–1929) znalazł się w Krakowie, w Warszawie towarzyszył Władysławowi Podkowińskiemu i Józefowi Pankiewiczowi w ich intensywnych dążeniach do zaprezentowania impresjonizmu w czystej postaci na salonach warszawskich. Sam wprawdzie należał do założycieli Zachęty, ale zniechęcony jej zachowawczym profilem, z podnieceniem pomagał kolegom, którzy sadzonki impresjonizmu przywieźli prosto z Paryża. Żeby nie pomarli z głodu, Manggha wyszukał dla Pankiewicza bogatego sponsora, adwokata Adama Oderfelda, którego córeczkę Józię na chwałę sztuki Pankiewicz namalował w dwu wersjach jako rewelacyjną Dziewczynkę w czerwonej sukience. Podkowiński natomiast, zanim po zawodzie miłosnym porzucił impresjonizm dla genialnie niepowtarzalnego symbolizmu (Szał, Marsz żałobny), leczył płuca i malował pejzaże w majątkach Mangghi w Sobótce i Bidzinach w Świętokrzyskim.
Manggha po przedwczesnej śmierci Podkowińskiego odkupił Szał od matki zmarłego, dał zszyć płótno (pocięte w zapamiętaniu przez twórcę) i tak zakonserwować obraz, że cięcia widać tylko wtedy, kiedy się (nomen omen) patrzy z boku. Kolekcjoner oglądał Szał codziennie na ścianie krakowskiego mieszkania w pałacyku w Rynku Głównym z wejściem od św. Jana. Wszystkie pomieszczania zastawione gablotami, półkami, komodami, serwantkami z drogocennymi dziełami sztuki, rękodzieła i przemysłu artystycznego. Stało się anegdotą spostrzeżenie Mangghi-Jasieńskiego: „Mieszkam kątem u swoich zbiorów”.
Wnętrze mieszkania Mangghi przy ulicy św. Jana, w centralnym punkcie wisi „Szał” Podkowińskiego, między 1896 a 1906 rokiem, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Bogaty i z nieokiełznaną potrzebą swobody, wychowany wśród romantycznych krajobrazów, po przybyciu do ciasnego Krakowa zamknął się z własnej woli w mieszkaniu zapełnionym przez siebie samego dziełami sztuki aż po sufit wysokich pokojów. Co rusz zapraszał wręcz gromady osób ciekawych tajników sztuki i opowiadał, objaśniał, a gdy ochrypł, podchodził do fortepianu i grał. Był wirtuozem. I Wyczółkowski, i Pankiewicz nie wytrzymali – musieli go namalować przy fortepianie. Żeby uszczknąć iskrę żaru tego człowieka.
Jego piękną twarz, charakterystyczną, do natychmiastowego odnalezienia w tłumie, malowali znakomici: Olga Boznańska, Jacek Malczewski, Wojciech Weiss, Józef Mehoffer, Władysław Podkowiński, setki razy Leon Wyczółkowski; świetny malarz, który niszczył swe płótna, Karol Tichy; Józef Pankiewicz; twórcy osobni, świetni, bez rozgłosu: Stanisław Dębicki, Damazy Kotowski, a także Aneri – Irena Weissowa. (Namalowany przez Félixa Vallottona portret Mangghi zobaczył w 1906 na wystawie retrospektywnej szwajcarskiego nabisty Teodor Axentowicz i proponował jego kupno dla kraju). W Krakowie zdobył Manggha dla swojej kolekcji dzieła rzeźbiarskie tego, który już nie zdążył zrobić jego popiersia, artysty tragicznego – Antoniego Kurzawy. Z rzeźb nabył także dzieła wielkiego Laszczki, Stanisława Kazimierza Ostrowskiego, Dunikowskiego, Hukana, a także te obłędne Sarkofagi Wyczółkowskiego, które artysta wyrzeźbił po to, żeby mu „pozowały” do obrazu przedstawiającego średniowieczne nagrobki, osnute światłem świtu i pajęczyną, w wyimaginowanej katedrze we Francji.
Józef Pankiewicz (1866-1940) „Feliks Jasieński przy fortepianie”, 1908 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Leon Wyczółkowski (1852-1936) „Feliks Jasieński grający na organach”, 1902 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Olga Boznańska (1865-1940) „Portret Feliksa Jasieńskiego”, 1907 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Jacek Malczewski (1854-1929) „Portret Feliksa Jasieńskiego”, 1903 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Leon Wyczółkowski (1852-1936) „Portret Feliksa Jasieńskiego w stroju beduina”, między 1906 a 1910 rokiem, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Władysław Podkowiński (1866-1895) „Portret Jasieńskiego”, 1893 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Damazy Kotowski (1861-1943) „Portret Feliksa Jasieńskiego”, 1901 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Leon Wyczółkowski (1852-1936) „Portret Mangghi w niebieskim kaftanie”, 1911 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Jacek Malczewski (1854-1929) „Portret Feliksa Mangghi Jasieńskiego”, 1903 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Wojciech Weiss (1875-1950) „Portret Feliksa Jasieńskiego”, 1903 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Stanisław Kazimierz Ostrowski (1879-1947) „Popiersie Feliksa Jasieńskiego”, 1901 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Konstanty Laszczka (1865-1956) „Karykatura Jasieńskiego”, ok. 1901 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Niebawem u Wyczółkowskiego, podobnie jak u Pankiewicza, pojawią się echa japońszczyzny, co najmniej w tle.
A skąd to?
„Dobry drzeworyt japoński jest po prostu zmartwychwstała oryginalną akwarelą, a nadto jest poniekąd nowym dziełem sztuki o specjalnym uroku techniką wywołanym, którego zresztą niepozbawione są i dobre europejskie drzeworyty; w wysokiej mierze miały go np. drzeworyty Dürera, Jest to szczytem sztuki i zarazem jej zdemokratyzowaniem” – pisał celnie Feliks Manggha-Jasieński. (To było tuż przed wyzwoleniem się drzeworytu; do dziś, zwłaszcza w Polsce, najwybitniejsi artyści druku wypukłego szczycą się tym, że projektują, rysują, wycinają w drewnie i odbijają na bibule własnoręcznie i w absolutnej samotności).
Z początkiem XX w. wspólnie z Adamem Ładą-Cybulskim opracowywał teki reprodukcji z opisami i komentarzami „Sztuka Polska”, wydawane u Altenberga we Lwowie. Edytor nie był kimś przypadkowym. „Słusznie – napisze Manggha – powiedział Piotr Altenberg: «Japończyk namaluje kwitnącą gałąź jabłoni lub wiśni i jest cała wiosna; Europejczyk namaluje całą wiosnę i znajdzie się tam zaledwie jedna kwitnąca gałąź»”.
Leon Wyczółkowski (1852-1936) „Martwa natura z japońskim wazonem”, 1907 rok, źródło: Agra-Art
Józef Pankiewicz (1866-1940) „Martwa natura z błękitnym wazonem”, 1907 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Ale nie tylko Hokusai, Suzuki Kiitsu, Eishosai Choki, UItagawa Hiroshige, W „Miesięczniku Literackim i Artystycznym” w 1911, pisał m.in. o negatywnym stosunku władz kościelnych i świeckich architektów, do powstających dzieł Wyspiańskiego, o lekceważeniu mistrza jako plastyka (może nie do końca tak było, kontrowersyjny wszak, jak na początek XX w, witraż z Bogiem Ojcem pt. Stań się! znalazł się raz na zawsze w wielkim gotyckim oknie kościoła Franciszkanów). Jasieńskiemu szło o to, co władze naprawią dopiero po śmierci Wyspiańskiego: dadzą do realizacji odrzucony za życia twórcy witraż Błogosławiona Salomea (zdaniem Mangghi, „najpiękniejszą rzecz, jedyny obraz rzeczywiście religijny w sztuce europejskiej od paręset lat”; w zachowanym kartonie Wyspiańskiego i mnie od chłopięctwa przyciągała piękna w mgnieniu grozy chwila między sacrum a profanum). „Naród mógł zamordować malarza i tej uciechy sobie nie poskąpi – konkludował Manghha. – Bo u nas jest po prostu, jak powiedział kiedyś Wyspiański, nienawiść do sztuki. Ale naród nie mógł wydrzeć pisarzowi pióra z ręki, a na papier i atrament stać nawet człowieka bardzo ubogiego, więc Wyspiański pisał. Ale według mnie, malarz byłby przewyższył pisarza”.
Hokusai Katsushika (1760-1849) „Wielka fala w Kanagawa”, 1831 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Utagawa Kunisada (1786-1864) „Aktorzy Nakamura Kanjaku i Ichimura Kakitsu w rolach kobiet pod kwitnącymi gałązkami”, przed 1842 rokiem, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Przyjaźń artystyczna i osobista połączyła Mangghę z Leonem Wyczółkowskim. Malarz i grafik posługujący się wirtuozersko wszystkimi technikami, także rzeźbiarz, był kwintesencją życia i okazał się spełnionym snem kolekcjonera
„Szatkę dziwną wdziej, Feliksie, / pomnij gadkę o Fenixie, / Nie marudź, a zbieraj w mig się / na redutę Prasy” – to zaproszenie autorstwa Stanisława Szreniawy-Rzeckiego do Jamy Michalika w 1909. Manggha był jedną z głównych postaci w „Szopkach” Zielonego Balonika, oczywiście uczestniczył, przebierał się w kimona, bawił się i prowokował. Wracał do domu i zostawiał na papierze atramentowy ślad bólu – inskrypcję „Biedne oczy”.
Pamiętnikarze dostarczyli masę opowiastek przedstawiających Mangghę wynoszącego pod peleryną płótna i rulony z arcydziełami, skradzione z pracowni Wyczółkowskiego. Jasieński, który niczego wykradać nie musiał, ponieważ stać go było na kupno, bez ostentacji wspomagał artystów i ich rodziny, sieroty. A żeby nie wyglądało, że jest taki wspaniałomyślny, gdy finansował Wyczółkowskiemu podróże zagraniczne, po drodze sprzedawał kartka po kartce rysunki wyrywane kolejno ze szkicowników Wyczółkowskiego.
Panowie mieli układ. Wyczółkowski, profesor krakowskiej ASP, robił studentom zapamiętywane na całe życie korekty ustnie, a poza tym wciąż tworzył. Z plonu jednego dnia pracy zachowywał jeden rysunek, a resztę… odrzucał. Manggha, stały gość w jego pracowni, grzebał wśród tych odrzuconych i co celniejsze zabierał. Istotnie ładował je pod pelerynę, żeby nie łazić po ulicy jak subiekt.
Kazimierz Sichulski (1879-1942) „Don Kichot – karykatura Feliksa Jasieńskiego i Leona Wyczółkowskiego”, 1908 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Kazimierz Sichulski (1879-1942) „Karykatura Mangghi i Wyczóła”, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Dotknęła Mangghę polityka, którą, tolerując zaledwie, lekceważył. Wybuch I wojny światowej zastał go pod zaborem rosyjskim i odciął możliwość powrotu do Krakowa. Z majątków koło Białej Cerkwi objeżdżał wobec tego Podole, Wołyń i Kijowszczyznę, dokonując zakupów nowych obiektów do kolekcji: kobierce wschodnie, makaty, kilimy polskie i ruskie, jedwabne tkaniny wschodzie, ikony, hafty, skrzynie i ceramikę huculską.
Darowizna Feliksa Jasieńskiego dla Muzeum Narodowego w Krakowie – to piętnaście tysięcy muzealiów. Przekazał je oficjalnie w roku 1920, w niepodległej Polsce.
Źródła:
- Przewodnik po dziale japońskim [Muzeum Narodowego], współautor Feliks Manggha-Jasieński, Kraków 1906
- Ewa Miodońska-Brookes i Maria Cieśla-Korytowska, Feliks Jasieński i jego Manggha (Kraków 1992)
- Marek Sołtysik, Manggha na rozdeptanych ostrygach, „Twórczość” nr 4/2016
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>