Józef Brandt z Warszawy – generał malarstwa [część II]
Tłumy radomian żegnały malarza. Bo to był jeszcze czas – wprawdzie schyłkowy – kiedy kochano artystów.
Tłumy radomian żegnały malarza. Bo to był jeszcze czas – wprawdzie schyłkowy – kiedy kochano artystów.
„Józef Brandt z Warszawy” – tak sygnował swoje rozchwytywane obrazy najważniejszy malarz polskiej kolonii artystycznej w Monachium.
Tysiące, bez przesady, zamówień. Nie tylko na portrety, także na odważne akty, do których artyście pozują bogate damy. Te akty, których nie wolno reprodukować, ozdobią prywatne rezydencje.
Nazywano go Królem Montparnasse’u. Był znakomitym, pracowitym malarzem. Potrafił tworzyć nawet wtedy, gdy jego pracownia była pełna pijących i tańczących gości.
W połowie lat trzydziestych XX w. malował kilkadziesiąt sporych olejnych pejzaży przemysłowych, formą przywodzące na myśl Nową Rzeczowość.
… Przez dziewiętnaście godzin wisiał w powietrzu, uczepiony południowej ściany Zamarłej Turni w oczekiwaniu na pomoc lub na zgon.