W czasach współczesnych Gierymskiemu realizm przez niego prezentowany nie był ideałem artystycznym powszechnie akceptowym w Polsce. Liczyło się przede wszystkim malarstwo historyczne czy biblijne. Cała grupa filistrów (mieszczuchów) na takie fotograficzne, reportażowe wręcz pokazywanie nędzy ubogich miast, reagowała negatywnie. Tak naprawdę trochę możemy ich usprawiedliwić. Publiczność wówczas nie była właściwie edukowana, to i skąd mieli wiedzieć, jak patrzeć na tego typu dzieła. Lokalne czasopisma pisały i owszem o malarstwie, ale zajmowali się tym ludzie nie mający zbyt wielkiego o nim pojęcia. Uznany wówczas malarz, którego obrazami dzisiaj już badaj nikt się nie zachwyci, wtedy wiceprezes warszawskiej „Zachęty”, Aleksander Lesser powiedział o… Chełmońskim, My takich geniuszów nie protegujemy. To tylko przykład w jaki sposób byli traktowani malarze realiści. Każdy twórca, który wyszedł poza akademizm obrywał po łbie. Dopiero tak od roku 1884, gdy Artur Gruszecki zakupił czasopismo „Wędrowiec” i zaprosił do współpracy Stanisława Witkiewicza i Antoniego Sygietyńskiego zaczęło coś się zmieniać, choć tak naprawdę była to „walka z wiatrakami”. Witkiewicz pisał, że malarze w tym mieście, to inwentarz całkiem w ich życiu zbyteczny, a Gierymski dodawał, że lepiej być koniem wyścigowym niż malarzem w Polsce. Niemniej w „Wędrowcu” usilnie toczył Witkiewicz bój o realizm w polskiej sztuce, rozpoczynając na łamach tego czasopisma publikowanie cyklu artykułów pod wspólnym tytułem „Sztuka i krytyka u nas”. Pisze Artur Międzyrzecki: Dzieje warszawskie Gierymskiego i Witkiewicza są jedną z najbardziej dramatycznych i żarliwych walk o malarstwo polskie i jego rangę społeczną. Dzieje owe tym większą przepojone są goryczą, że artyści przybywali do Warszawy, w której malarzami pomiatano – z Monachium i Rzymu, w których malarzy ceniono; do Warszawy, gdzie malarze ginęli z głodu wśród powszechnej obojętności – z miast za granicą, gdzie malarze zapewniony mieli byt materialny i uwagę dla swych talentów. Niemniej upokarzające było i to, że stawali w ojczystym mieście, któremu wiele mieli do powiedzenia, a które nie chciało ich słuchać.

Fotografia z lat 1884-1885, od lewej: Stanisław Witkiewicz, Antoni Sygietyński, Aleksander Gierymski, źródło: Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego

Fotografia z lat 1884-1885, od lewej: Stanisław Witkiewicz, Antoni Sygietyński, Aleksander Gierymski, źródło: Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego

Stanisław Witkiewicz napisze później w monografii Gierymskiego:

Miałem z dawnych lat plan wydania książki o Warszawie, Warszawie żywej, obecnej, tak jak ona w starych murach drga nowym życiem, jak ogarnia sąsiednie pola swymi ohydnymi kamienicami; jak cierpi i jak się cieszy, z całą szczytnością i całym plugastwem, jakie w niej istnieje; od poddaszy do piwnic, od pałaców do dziur w wiślanych brzegach, w których gnije zdziczała, zjadana przez wszy i choroby ludność. Słowem, dania całkowitego obrazu tej rzeczy dziwnej i potwornej, jaką jest wielkie miasto; wydobycia na jaw tych krain, graniczących ze sobą, a nic o sobie niewiedzących; ukazania w słowie i obrazach tych dziwnych sprzeczności zjawisk, tych szczytów myśli i czucia i ciemnych przepaści zdziczenia i upodlenia. Pokazania ludzi żywych wszelkiego rodzaju, od bogaczy, którym się z przejedzenia strawa wywraca na brzegi ust, do nędzarzy, którzy wyszukują resztki nie ogryzionych kości po śmietnikach; od sióstr miłosierdzia z duszą prostą, zatopioną w miłości i współczuciu dla nędzy i cierpienia, do biednych kobiet, sponiewieranych w błocie ulicznym przez niemiłosierne i złośliwe stosowanie praw społecznej etyki. Słowem ukazanie Warszawy żywej, zmiennej, ruchliwej, dygocącej takim szalonym temperamentem, tak czasem szczytnej i wzniosłej i tak nieraz płaskiej i pospolitej…

Zaprasza do tego projektu trzech tylko twórców: Aleksandra Gierymskiego oraz młodziutkich adeptów malarstwa – Władysława Podkowińskiego i Józefa Pankiewicza. Pomysł szlachetny, jednak niestety niezrealizowany, gdyż książka nigdy się nie ukazała. Wydaje się jednak, że to nie Witkiewicz wpadł na ten koncept. Posłuchajmy co na ten temat ma do powiedzenia Ludwik Bogdan Grzeniewski  i raczej z tą opinią powinniśmy się zgodzić: Pomysł i inicjatywę przypisuje Witkiewicz sobie, Gierymskiemu przyznaje rangę sprawnego wykonawcy. Tymczasem wynik artystyczny świadczył o czym innym! Tym, który pierwszy dał realistyczny wizerunek Warszawy z lat osiemdziesiątych, był Aleksander Gierymski. Moment inspiracji Witkiewiczowskiej jest – przy znanej bezwzględnej konsekwencji artystycznej Gierymskiego – wątpliwy, bo oparty wyłącznie na własnym przekonaniu. Z kolei Podkowiński i Pankiewicz, obaj urodzeni w 1866, przyszli po Gierymskim, krocząc szlakiem już przetartym.

Aleksander Gierymski (1850-1901), "Brzegi Wisły", źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Aleksander Gierymski (1850-1901), „Brzegi Wisły”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Fotografia do szkicu "Powiśla", oryginał zaginiony, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Fotografia do szkicu „Powiśla”, oryginał zaginiony, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

W 1879 roku Aleksander Gierymski wraca do Warszawy. Rzymem jest już zmęczony. Brak mu funduszy na zakup farb, płótna, itp. Miał zamiar spędzić w rodzinnym mieście parę miesięcy, a pozostaje w nim z przerwą na leczenie kilka ładnych lat. Okres tutaj spędzony przynosi wiele wybitnych obrazów, m.in. „Bramę na Starym Mieście”, „Solec” (zaginiony), różne wersje „Trąbek”, „Piaskarzy”, „Pamarańczarki” oraz „Powiśle”, dzieło któremu poświęcamy tę opowieść. Te wybitne arcydzieła sztuki polskiej także nie spotkały się z pozytywnym odbiorem krytyki i publiczności. W czasach Matejki obrazy „wyzbyte anegdoty, opowiadania, literatury, to grzech był główny w malarstwie”. Obecnie jednak patrzymy na te dzieła malarskie z zaciekawieniem, ckliwością wręcz, ale nade wszystko jesteśmy pod wrażeniem ich autentycznego piękna i autentycznej prawdy. Bo to jest Warszawa jakiej już nie ma, a dzięki malarskiemu kunsztowi artysty, możemy ją oglądać na jego obrazach, czy też rysunkach z tej wówczas ubogiej dzielnicy miasta.

Jak zauważył celnie cytowany wcześniej Grzeniewski, Aleksander Gierymski był tym artystą, który pierwszy zszedł na Powiśle. To właśnie on serio potraktował wskazanie Stendhala: wyjść na gościniec i objąć to, co się napotka. Wymienione wyżej dzieła malarskie oraz dziesiątki rysunków, które wtedy wykonał, są tego wyraźnym przykładem i mogą być potwierdzeniem stwierdzenia, że to Gierymski pierwszy odkrył i pokazał, tę stronę Warszawy, gdzie gnije zdziczała, zjadana przez wszy i choroby ludność.

Aleksander Gierymski (1850-1901), "Powiśle", 1883 rok, olej/płótno; 64,5 x 47,5 cm, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie, fot.: archiwum autora

Aleksander Gierymski (1850-1901), „Powiśle”, 1883 rok, olej/płótno; 64,5 x 47,5 cm, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie, fot.: archiwum autora

Fragment obrazu "Powiśle", fot. archiwum autora

Fragment obrazu „Powiśle”, fot. archiwum autora

W okresie warszawskim artysta bardzo dużo rysował, jak sam mówił, był pochłonięty orką rysunkową. Czasopisma ilustrowane wychodzące w Warszawie płaciły za rysunki od ręki, a z obrazami bywało różnie, zazwyczaj nikt ich nie chciał kupować, a przecież było trzeba z czegoś żyć. W 1884 roku w „Tygodniku Powszechnym” ukazuje się rysunek Gierymskiego „Brzeg Wisły”. Tymczasem obraz „Powiśle” jest datowany na rok 1883. Obydwa te dzieła są „prawie” takie same. Wydawca „Tygodnika” nic o rysunku „Brzeg Wisły” nie napisał, dlatego nie wiemy, kiedy on powstał. Czy przed obrazem, czy po jego namalowaniu. Co było pierwowzorem, obraz dla ryciny do gazety, czy odwrotnie. Osobiście przypuszczam, że rysunek powstał wcześniej, leżał gdzieś u Gierymskiego w szufladzie jak dziesiątki innych wykonanych w Warszawie, a później dał go do czasopisma, aby zarobić trochę grosza. Mam nadzieję, że moje przypuszczenie potwierdzą słowa Antoniego Sygietyńskiego, który przeglądając się z bliska działalności artysty pisał, że jego rysunki rozrzucone po pismach («Kłosy», «Tygodnik Powszechny«, «Wędrowiec»), nie były wcale ilustracjami w zwykłym znaczeniu szkiców, które podkreślając talent malarza nie wyrażają go w zupełności. Przeciwnie. Cały jego talent, cała jego inteligencja i logika w formułowaniu myśli widniały z każdego rysunku. Były to obrazy skończone i samodzielne, nie złączone ani z interesem chwili, ani z interesem wypadków. Oprócz koloru, który musiał z konieczności być zastąpiony światłocieniem, nie brakowało im żadnej z cech stanowiących jego indywidualność. A jednak robił je dla chleba, po kilka złotych za cal kwadratowy, po jakieś pięćdziesiąt rubli za rysunek, który byłby mógł służyć jako motyw obrazu rzeczywistego, gdyby w Polsce nie potrzeba było szukać zawsze źródeł dochodu poza sztuką, poza swoją istotną specjalnością. Gdy przyjrzymy się obydwu dziełom, rysunkowi i obrazowi, to znajdziemy tylko nieznaczne różnice. Na płótnie widzimy np. niewiastę nabierającą w dzban wodę z Wisły, gdzie na rysunku jej miejsce zajmuje pies. W dalszym planie kobieta zagania gęsi zapewne gdzieś do zagrody. Na rysunku tych wodnych ptaków nie ma. Żyd skierowany prawie że do widza przodem, na rysunku mężczyzna w krótkiej kurtce zapatrzony gdzieś w dal. Tylko te przykłady mogą (nie muszą) utwierdzać w przekonaniu, że to malarskie dzieło było wzorowane na wykonanym wcześniej rysunku i dlatego jest bardziej rozbudowane o osoby oraz kilka detali. Np. mężczyzna z wędką jest bardziej „wytworny”, ubrany w białą tylko koszulę, bez kamizelki i czapki na głowie. Ten na rycinie dodatkowo ćmi papieroska. Rysunek jest zatem bardziej, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, tabloidowy.

Obraz "Powiśle" na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie, fot.: archiwum autora

Obraz „Powiśle” na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie, fot.: archiwum autora

Natomiast w obrazie „Powiśle”, tym dokumencie z życia społecznego, ukazującego naturalne środowisko życia ludzi tej ubogiej dzielnicy, jak zauważa najwybitniejszy znawca twórczości Aleksandra, prof. Juliusz Starzyński, uwydatnia się ponadto swoisty gatunek nastrojowości, polegający na zagęszczeniu koloru i światła, przepuszczonego przez pryzmat jakby zastygłego powietrza, w którym istoty żywe tkwią znieruchomiałe w zadumie i zasłuchaniu. Warszawę tych lat opisał przyjaciel malarza, Bolesław Prus w „Lalce” oraz „Emancypantkach”.

Ten obraz to obiektywny i realistyczny fragment codziennego życie ubogiej części miasta przetworzony w malarstwo. Stanisław Witkiewicz pisząc o tym rodzaju twórczości Aleksandra twierdził, że jest to „przedstawienie natury z punktu widzenia człowieka obserwującego dane zjawisko – lecz będącego zewnątrz tego zjawiska – nie wzruszającego się, ani nie starającego się kogoś wzruszyć – nie puszczającego się na żadne dalsze, pozamalarskie, rozmyślania o obrazie”. Może dzięki takiej postawie artysty, jego warszawskie obrazy dzisiaj nas wzruszają swoim autentyzmem.

Źródła:

  • L. B. Grzeniewski: „Warszawa Aleksandra Gierymskiego”. Warszawa 1973.
  • A. Międzyrzecki: „Warszawa Prusa i Gierymskiego”. Warszawa 1957.
  • J. Starzyński: „Aleksander Gierymski”. Warszawa 1967.
  • A. Sygietyński: „Album Maksa i Aleksandra Gierymskich”. Warszawa 1886.
  • S. Witkiewicz: „Aleksander Gierymski”. Lwów 1903.
  • S. Witkiewicz: „Pisma zebrane”, T. 1. Kraków 1971.
  • I. Witz: „Polscy malarze, polskie obrazy”. Warszawa 1970.

Autor: Leszek Lubicki

Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (Profilaktyka społeczna i resocjalizacja). Nie jest zawodowo związany ze sztuką, tylko osobą zainteresowaną polskim malarstwem przełomu XIX/XX wieku, okresem, który Maria Poprzęcka nazwała “Szczęśliwą godziną”, czyli najbujniejszym i najbogatszym w polskiej sztuce. Swoje teksty publikuje m.in. w kwartalniku “Krytyka Literacka”, miesięczniku “Historia do Rzeczy” oraz na portalach “Niezła Sztuka” oraz “Super historia”. Wcześniej publikował w magazynach podróżniczych “Polska Wita” i “W podróży”.
Ulubiony artysta: Władysław Podkowiński

zobacz inne teksty tego autora >>