Aleksander Gryglewski (1833-1879) malował pejzaże z zabytkową architekturą nie tylko na ziemiach polskich, w Galicji, Królestwie i na Kresach, lecz także w Austrii, w Niemczech, w Czechach Jego obrazy co rusz dają o sobie znać. Wypływają, żeby zaraz znaleźć nabywców zafascynowanych nie tylko maestrią realistycznego warsztatu, lecz także pięknem przedstawianych motywów, powiewem nostalgii. Dochodzi do tego czarna legenda artysty. Wiadomo, że śmierć miał gwałtowną – ale poza tym niewiele.
Był blisko powiązany z Janem Matejką. Panowie znali się jeszcze od czasów studiów w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych. Ciekawe: mocną grupę – aktywną także w sensie politycznym, z przedburzowymi spotkaniami w pracowni rzeźbiarskiej Parysa Filippiego – tworzyli ci, którzy niebawem zapiszą się w historii sztuki: Matejko, Gryglewski właśnie, Grottger, Andrzej (Jędrzej Bronisław) Grabowski, Aleksander Kotsis, Izydor Jabłoński Pawłowicz, Wilhelm Leopolski de Postel, rzeźbiarz Walery Gadomski. Spośród nich znośne warunki materialne miał Matejko, Grabowski natomiast, późniejszy mistrz portretu, by móc studiować, posługiwał księdzu i sypiał w zimnej drwalni, zanim uzyskał wsparcie od innego księdza, czeskiego i polskiego poety Tupego. Aleksander Gryglewski, rodem z Brzostka, podobnie jak Grabowski pochodzący ze zubożałej szlachty, był posługaczem u uczonego poety Wasilewskiego – zawsze przychodził na zajęcia z pudlem chlebodawcy, w końcu doczekał się stypendium na studia zagraniczne i stałą zapomogę od Arturowej hrabiny Potockiej, zwanej matką ubogich.
Grupa artystów podczas pożegnania Cypriana Godebskiego, około 1865 roku. Aleksander Gryglewski stoi pierwszy z lewej, źródło: Muzeum Krakowa
Aleksander Gryglewski, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Gryglewski miał naukę o perspektywie w jednym palcu. Po kontynuacji studiów – jak większość kolegów – w Monachium, wrócił do Krakowa, a w 1877, cztery lata po objęciu dyrekcji Szkoły Sztuk Pięknych przez Matejkę, został przezeń mianowany docentem perspektywy. Zdaje się, że to właśnie Matejko ściągnął go z Krosna, gdzie próbował się z rodziną urządzać. Gryglewski i Matejko byli sobie wzajemnie potrzebni. Czy się lubili? No, jeśli tak określić zażyłość… Gryglewski to ten sam wybitny specjalista w swym artystycznym fachu, który Matejce wykreślał perspektywę (w zamian Matejko malował sztafaż z postaci ludzkich w jego wedutach) i ten sam, który jeżdżąc w ślad wystaw Matejki po Europie, tak dbał o interesy kolegi, że w Wiedniu nie wpuścił bez biletu na salę z Rejtanem cesarzowej Sissi z dworem.
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Stary Ratusz na Kazimierzu w Krakowie”, ok. 1862 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Sukiennice”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Może nie był zbyt elastyczny w obyciu, ale Matejko w każdej sytuacji mógł na niego liczyć. Na honorowego kolegę, ciotecznego wnuka Franciszka Fornalskiego, uczestnika wojen napoleońskich, kawalera Virtuti Militari i francuskiej Legii Honorowej. Mógł nań liczyć do tego stopnia, że gdy Gryglewski na całą zimę wyjeżdżał z tournée po Europie z Batorym pod Pskowem, kolejnym kolosalnym płótnem Matejki, wysławszy żonę do jej rodziców na galicyjską prowincję, i wtedy krakowskie mieszkanie Gryglewskich stawało się stancją dla siostrzeńca Matejki.
Zaufanie Gryglewskiego do wielkiego Matejki zostanie wystawione na próbę, ale o tym niebawem. Na razie zastajemy artystę przy pracy: w dobie raczkującej czarnobiałej fotografii, absolutnie sobie nieradzącej z odtworzeniem piękna półmrocznych wnętrz, powstające systematycznie olejne obrazy Gryglewskiego wywoływały podziw u kolegów i bywalców salonów. Uwieczniały zabytkowe komnaty, po których przewodnikiem jest światło wpadające z gotyckich okien i pełgające po sprzętach, ze szczegółami potraktowanymi wręcz sensualnie, o ile nie z miłością.
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Sala Karmazynowa w Podhorcach”, ok. 1871 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Dlaczego Aleksander Gryglewski, znakomity kontynuator twórczości Canaletta i Marcina Zaleskiego, nieustannie się borykał z kłopotami materialnymi? On, autor najznakomitszych w swoim czasie i do dziś zwyżkujących obrazów przedstawiających wnętrza zabytkowych kościołów i pałaców, nie potrafił się cenić i swoje płótna oddawał arystokratom za półdarmo. Nie rościł sobie korzystnych praw za reprodukcje drzeworytnicze swoich dzieł w prasie. Oszczędny z konieczności, ten uczciwy człowiek, ostatecznie rozgoryczony z braku powodzenia, ale przede wszystkim w poczuciu tragizmu po śmierci żony, którą kochał i która urodziła mu całkiem niedawno dwoje dzieci, zginie tragicznie, nie dbając o równowagę.
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Wnętrze kościoła Panny Marii w Krakowie”, 1867 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Krużganki Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie”, między 1860 a 1870 rokiem, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Jak to się stało? 28 lipca 1879 roku w trakcie malowania płótna przedstawiającego zabytkowe, przepyszne wnętrze Kamlarii, sali gdańskiego Ratusza Głównego Miasta czterdziestosiedmioletni Aleksander Gryglewski wypadł z okna reprezentacyjnej sali Czerwonej na bruk dziedzińca. Ten znakomity malarz wedut – a na zamówienie Potockich, Sapiehów, Lubomirskich, Sołtyków, Kronenbergów odtwórca wnętrz pałacowych – tragicznego dnia był wzburzony.
Popadł w prostrację, gdy osoba dotąd dobrze mu życząca, goszcząca go u siebie Gdańsku, współwłaścicielka wielkiego polskiego kantoru handlowego, wdowa po Janie Roehr, dzielnym polskim patriocie, sybiraku, z samego rana przestrzegła go przed gniewem wierzycieli. Co to się stało? Otóż rok wcześniej, kiedy Matejko na trasie tryumfalnej podróży przez Warszawę na pola grunwaldzkie (w celu wykonania szkiców do powstającego Grunwaldu) zatrzymał się w pałacu Sierakowskich w Waplewie, gdzie w czasie wakacyjnym, wolnym od zajęć w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych przebywał i malował zabytki docent Gryglewski, poprosił go o pośrednictwo w kupnie zabytkowych gdańskich mebli. Rzetelny Gryglewski pokręcił się po składach, pokazał Matejce, co zdobył, Matejko wybrał, kazał spakować i wysłać do swojego domu w Krakowie. Na tym powinno było się skończyć.
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Wnętrze Pałacu w Łazienkach”, 1875 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Gdy jednak Gryglewski przybył do Gdańska po roku, żeby nadal malować, dowiedział się, że jest wplątany w aferę – otóż za meble nie zapłacono. Matejko? Czy mógł zapomnieć? Gryglewski nie śmiał się dochodzić, gryzł się. Nie wiemy, jak było: I Gryglewski, i Matejko mogli trafić na nieuczciwych kupców czy kontrahentów, którym wobec braku kompletu kwitów zachciało się po roku zainkasować już raz otrzymaną kwotę. Dla przeuczciwego Aleksandra Gryglewskiego takie matactwa były czymś nie do wyobrażenia. Nacisk jawnego zła musiał naruszyć jego równowagę psychiczną.
Wiadomość o śmierci dobrego kolegi, i to w takich okolicznościach, wstrząsnęła Janem Matejką.
Śmierć w samotności? Mogło to wyglądać inaczej. Artysta mógł się niebezpiecznie wychylić, mógł go ktoś popchnąć, co się niestety zdarza, okoliczności nietrudno zatuszować depresją po śmierci żony, kłopotami materialnymi… i czymś jeszcze. W Gdańsku mówiło się od wieków o zaklętych drzwiach. To owiane ponurą sławą drzwi z gdańskiego Domu Ferberów z płaskorzeźbą ze sceną wygnania Adama i Ewy. Straszyły, przywoływały nieszczęścia. Ćwierć wieku przed intensywnymi pracami Gryglewskiego nad malarskim odtworzeniem wnętrza, właśnie w tej komnacie, jako że nikt w niej na stałe nie mieszkał, wmontowano piękne, zabytkowe, ale złowróżbne drzwi. Więc niby klątwa.
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Kościół Mariacki w Krakowie”, 1865 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Sukiennice przed przebudową”, ok. 1869 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Osierocił parkę kilkuletnich dzieci. Spoczął na gdańskim cmentarzu Świętego Mikołaja obok Jana Roehra, zmarłego dwa lata wcześniej męża zacnej osoby, u której gościł. Roehr, uczestnik powstania listopadowego, organizator powstania na Litwie, tak jak dziadek Gryglewski kawaler Virtuti Militari, po tułaczce zesłańczej dorobił się wielkiego kantoru handlowego. Gryglewski, po dwudziestu pięciu latach nieustannej, żmudnej pracy dorobił się tylko samych kłopotów. O, chwileczkę, pozostały dzieła, które budzą zdumienie. Że też człowiek tak niezwykle potrafi naśladować naturę! Tu nie chodzi wyłącznie o doskonały rysunek, tajemnica talentu tkwi w sposobie stworzenia nastroju nie tylko poprzez wirtuozerskie odtworzenie blików na złoceniach, na posadzkach, zabytkowych przedmiotach i szkle, istota tkwi głębiej, jest duszą tchniętą w obraz. Tego się nie wyrwie, tego się nie podrobi.
Można się o tym przekonać, gdy się porówna obrazy olejne Gryglewskiego z reprodukcyjnymi drzeworytami do gazet, robionymi nie przez byle jakich rzemieślników, lecz przez drzeworytników wyczulonych na efekty walorowe i specyfikę faktury dzieła. Reprodukcje „siadają”, są martwe, wydają się wręcz niezgrabne. Aleksander Gryglewski był w swoim fachu cudotwórcą, osiągał to, co nie zostało nazwane, a co osiągają tylko autentyczni artyści.
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Rozpalanie kadzidła”, źródło: Salon Dzieł Sztuki Connaisseur
Aleksander Gryglewski (1833-1879) „Kościół św. Barbary”, 1860 rok, źródło: Muzeum Narodowe we Wrocławiu
Źródła:
-
Jan Gintel, Jan Matejko, wypisy biograficzne, Kraków 1955.
-
Aleksander Masłowski, Kryminalna zagadka sprzed 130 lat, „Gdańsk / Nasze Miasto”, 28 sierpnia 2009 [dostęp 2020-06-01].
-
Marek Sołtysik, Klan Matejków, Warszawa 2019.
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>
Pamiętam ustne przekazy mojego dziadka – Mariana Edmunda Fornalskiego, legionisty i uczestnika wojny polsko – bolszewickiej, dotyczące naszych przodków. Jego ojciec Edmund Fornalski był rzeźbiarzem i kamieniarzem. Między innymi spod jego dłuta wyszedł szereg rzeźb zdobiących kościół Zbawiciela w Warszawie. Dziadek Mariana Edmunda – Józef Wacław Kazimierz Fornalski jako młody szesnastoletni chłopiec wraz ze swoim bratem przystąpił do grupy powstańców styczniowych pod dowództwem Mariana Langiewicza. Wziął udział w najkrwawszej bitwie powstania pod Grochowiskami w której zginął jego brat – Stanisław. Starszy kuzyn – Aleksander Gryglewski w czasie swoich licznych podróży kilkukrotnie odwiedzał dom jego ojca – oficera Powstania Listopadowego – Józefa Fornalskiego, brata Franciszka Kacpra Fornalskiego, adiutanta Piotra hrabiego Szembeka. Obaj bracia byli synami Franciszka Fornalskiego, (także dziadka Aleksandra Gryglewskiego) ułana 4 Pułku Jazdy Wojska Polskiego Księstwa Warszawskiego, kawalera orderów: Virtuti Militari, Legii Honorowej oraz orderu francuskiego – Świętej Heleny. Brał on udział w licznych bitwach, w Prusach, Galicji, Rosji oraz Saksonii, między innymi pod: Wałami, Frydlandem, Żarnowewm, Raszynem, Smoleńskiem, Możajskiem, Borodino, Czerykowem, Wiaźmą, Berezyną, Wittenbergiem i innymi licznymi na terenie Saksonii oraz w Bitwie Narodów u boku Józefa księcia Poniatowskiego pod Lipskiem gdzie został wzięty do niewoli a jego wódz zginął.
Ojcem Franciszka Fornalskiego był Marcin Fornalski, oficer Polski przedrozbiorowej, uczestnik Konfederacji Barskiej – także pradziad Aleksandra Gryglewskiego.
Wspaniała historia, która splata się z losami mojej rodziny, ponieważ mój prapradziad Ignacy Gryglewski był bratem Aleksandra Gryglewskiego.
Dzień dobry, od dawna zachwycam się dziełami Aleksandra Gryglewskiego. Gdziekolwiek jestem, czy w muzeum w Poznaniu, czy Wrocławiu, nie dowierzam, jak można stworzyć tak genialne dzieła. Czekam, aż ukaże się album z zebranymi dziełami.
Pozdrawiam