Pisanie o twórczości Jacka Malczewskiego od zawsze wydaje mi się czynnością niezwykle ryzykowną, choć to jeden z najbardziej rozpoznawalnych malarzy polskich, i najbardziej polskich. Sam deklarował, że gdyby nie był Polakiem, to nie byłby artystą. Będąc profesorem krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych, jeszcze przed odzyskaniem przez nasz kraj niepodległości, mawiał do studentów – „Malujcie tak, aby Polska zmartwychwstała”. Jednak równocześnie to jeden z najbardziej niezrozumiałych w swojej twórczości. Dodajmy, twórczości tej późniejszej, powstałej zaraz po „Introdukcji”, gdzie na jego obrazach szaleją nimfy, fauny, satyry, chimery i inne stwory. Nie będzie u niego już prostych znaków, które kieruje do widza. Bo Jacek Malczewski zwany także Jackiem Symbolewskim, „Wielkim Symbolistą” był, choć miana tego się wypierał. Symbolizował co tylko się dało. Nawet jego przyjaciele czasami oglądając dzieła tworzone przez artystę byli zakłopotani. Obrazy malarsko świetne, działające na wyobraźnię, ale konia z rzędem temu, kto to wszystko, co na płótnach pozostawiał artysta, rozszyfruje.

"Introdukcja" na ekspozycji stałej w Muzeum Narodowym w Krakowie w Sukiennicach, źródło: archiwum autora

„Introdukcja” na ekspozycji stałej w Muzeum Narodowym w Krakowie w Sukiennicach, źródło: archiwum autora

Jeżeli zaś mówimy o tym obrazie, to powinno być łatwiej, choć sam tytuł jest, przyznajmy, zagadkowy. Co znaczy zatem tytułowa introdukcja? Słowniki tłumaczą owo słowo jako początek, wstęp. Przy obrazie w muzeum na tabliczce właśnie taki tytuł został zapisany, choć w internetowym katalogu muzealnym znajdziemy inny – „Malarczyk”. Dlaczego tak postanowiono, nie rozumiem, skoro na odwrociu płótna widniej napis „Introdukcja” i myślę, że zapisany przez samego twórcę. W muzealnym katalogu książkowym jest także „Introdukcja”. Powiedzmy szczerze, pojęcie prawie w ogóle nie funkcjonujące w potocznym języku. Swego czasu w krakowskich Sukiennicach miałem okazję „błysnąć” wiedzą w tym temacie. Gdy starsze małżeństwo przyglądało się temu dziełu, stojący koło mnie pan czytając tytuł zdziwiony zapytał na głos, „co znaczy ta introdukcja”? I wtedy właśnie odezwał się mądrala, czyli ja. Odpowiedziałem, bo wiedziałem. Wcześniej obczytałem się o tym obrazie, dlatego mogłem choć trochę pomóc tym miłym, muzealnym widzom.

Jacek Malczewski (1854-1929) "Introdukcja", 1890 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Jacek Malczewski (1854-1929) „Introdukcja”, 1890 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

„Introdukcja” to dzieło stworzone w realistycznej konwencji z jednoczesnym przesłaniem symbolicznym. Ten właśnie obraz rozpoczyna symboliczny okres w twórczości Jacka Malczewskiego. Większą część płótna stanowi tu pejzaż, a malowidło przecież jest ogromne, ponad trzy metry wysokości. Wiemy nawet gdzie artysta je malował. Było to w Prądniku Czerwonym, a tam znajdował się przecudnej urody romantyczny park. Czy była w nim ławeczka zbita z drzewa brzozy, czy to tylko wizja artysty? Na niej to siedzi młody chłopiec w poplamionym farbami ubraniu i w śmiesznym kapeluszu na głowie. Pisał o tym obrazie Adam Heydel: Obraz jest istotnie niepospolity. Trudno sobie wyobrazić wyższy poziom techniczny, jak ten, z jakim namalowany jest ten chłopiec, jego zachlapane ubranie, cebrzyk, garnki z farbami. Wyjątkowo świetne rzemiosło malarskie. (…) Nastrój płynie z głębokiego, mgłą jesienną otulonego pejzażu i rozmarzonej twarzy chłopca. Od tej twarzy nie sposób oderwać wzroku. Otóż to. Bo wydaje się, że najważniejsza jest tu postać malarczyka, a nade wszystko ta jego zadumana twarz. Jadwiga Stępniowa: O czym myśli chłopiec? Jakie obrazy majaczą przed oczami? Tytuł mówi, że jakaś poetycka wizja snuje się wokół chłopca. Zadumana twarz chłopca – czytamy w muzealnym katalogu – jest również  odbiciem dylematów Jacka Malczewskiego i owych artystycznych rozterek, które przeżywał, poszukując potwierdzenia słuszności wybranego zawodu malarza. Nie bez znaczenia jest otaczająca Malarczyka przyroda. Może to właśnie ona pomaga ujawnić powołanie artystyczne, bądź przynieść wyczekiwane natchnienie. Myśl ta nie będzie opuszczała Malczewskiego w kolejnym ciągu jego twórczości.  Introdukcja to dzieło programowe, które niejako stanowiło wstęp do kolejnych, symptomatycznych i także dużych rozmiarów obrazów jak Melancholia i Błędne koło, gdzie ów malarczyk będzie już ukazany jako dorosły artysta. Te trzy wielkie płótna Malczewskiego tworzą swoistą triadę tematyczną, wyznaczając jednocześnie relacje najbardziej istotne dla polskiego symbolizmu. Znawcy opisywanych czasów w rodzimej sztuce, Irena Kossowska i Łukasz Kossowski, w swojej monumentalnej książce „Malarstwo polskie. Symbolizm i Młoda Polska”, tak oto widzą te relacje w odniesieniu do owych dzieł. Introdukcja to relacje między artystą a naturą, Melancholia między artystą a historią, Błędne koło natomiast wyznacza relacje między artystą a egzystencją.

Jacek Malczewski (1854-1929) "Introdukcja", fragment, 1890 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Jacek Malczewski (1854-1929) „Introdukcja”, fragment, 1890 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Jan Matejko (1838-1893) "Stańczyk", fragment, 1862 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Jan Matejko (1838-1893) „Stańczyk”, fragment, 1862 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Nieodparcie nasuwa mi się teraz pewne skojarzenie. Przypomnijmy sobie obraz nauczyciela Malczewskiego – „Stańczyka” Jana Matejki. Musimy tylko dokonać pewnej korekty całego, autorskiego tytuły tego słynnego dzieła Mistrza Jana. Brzmi on bowiem „Stańczyk w czasie balu  na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”, oraz założyć, że nie jest to obraz jednak „historyczny”. Interpretacja tego dzieła zawsze była mniej więcej taka – ubrany w czerwony, błazeński strój i czapkę z dzwoneczkami mężczyzna siedzi zrezygnowany na fotelu. To nadworny błazen króla Zygmunta I Starego. Jednak jego twarz nie jest uśmiechnięta tak, jak byśmy chcieli widzieć u człowieka parającego się tą profesją. Za plecami błazna trwa dworski bal, wszyscy uczestnicy zapewne wyśmienicie się bawią. Na stole leży, zadaje się, że niezauważany, czy też zapomniany przez wszystkich możnych panów list. Posłaniec doniósł właśnie, że utraciliśmy na rzecz Rosji ważną twierdzę strzegącą wschodnich rubieży Rzeczypospolitej – Smoleńsk. Czyżby tylko on się tą wiadomością przejął?

Zwróćmy teraz uwagę na pewne szczegóły, które nie korelują z pełnym tytułem. Smoleńsk utraciliśmy w roku 1514. Bona natomiast przybyła na Wawel w roku 1518, czyli cztery lata później. Jeżeli przyjrzymy się dacie dobrze widocznej na piśmie leżącym na stole, MDXXXIII, czyli rok 1533, to w ogóle tracimy orientację. Dorzućmy jeszcze jeden element dzieła. Za plecami błazna w oknie widzimy kometę. Ogólnie przyjmuje się, że kometa jest symbolem nieszczęścia (ważne dla poniższych rozważań). Kometa o nazwie C/1533/M1 faktycznie widoczna była na niebie w roku 1533, stąd jej nazwa. Matejko był znany z tego, że na wielu swoich dziełach historycznych dokonywał syntetyzacji dziejów. Niektórzy przypuszczają, że ta data to aluzja, która odnosi się do nieudanej mobilizacji wojska na Żmudzi, a tym samym niemoc w odebraniu Smoleńska. I tyle spostrzeżeń na potrzeby niniejszego szkicu wystarczy. Wykadrujmy teraz z obrazu wszystko poza osobą błazna. Rysy twarzy trefnisia to autoportret Jana Matejki mającego wówczas lat dwadzieścia cztery, czyli był jeszcze przed stworzeniem dzieł, które przyniosły mu nieśmiertelną sławę. Co Mistrz Jan „miał na myśli” malując siebie, pod postacią błazna? Zajrzyjmy do jednej w wielu biografii Matejki pióra Henryka M. Słoczyńskiego. Autor wątpi, że „malując Stańczyka twórca miał w ogóle rozrachunkowe zamiary, a zwłaszcza by miało dzieło skonkretyzowany wymiar społeczny. (…) Jeżeli Stańczyk jest bodaj najbardziej przejmującym obrazem Matejki, to dlatego, że twórca zawarł tam prawdę o odczuciu własnej kondycji, a tę określały osobiste zawody i lęk przed przyszłością, a nie prorocza czy zracjonalizowana dalekowzroczność”. Pisząc o osobistym zawodzie autor odnosi  się do odrzucenia wówczas przez Teodorę, późniejszą żoną artysty, jego zalotów. Wiemy także i o jego ówczesnych wątpliwościach, czy spełni się jako artysta, czy „wyżyje” z malowania obrazów, których tak naprawdę nikt kupować nie chciał, a Matejko był tymi czasy biedny jak przysłowiowa mysz kościelna. Nie przypuszczał raczej, że za lat kilka zostanie „wieszczem przemawiającym obrazami”. Słoczyński powołuje się także na jednego z niemieckich uczonych, który analizując to dzieło malarskie uznał, że „jego ideą jest motyw bohatera szukającego właściwej drogi życia, wzbogacony o brzemię, jakie stanowi historia i jej nieuchronny tok”. Czyli w takim razie obydwa te wybitne dzieła odnoszą się wprost do osób je tworzących. Jeden i drugi przeżywa owe artystyczne rozterki – co przyniesie przyszłość, czy słusznym było wybrać zawód malarza oraz w jakim kierunku ma iść ich twórcza wizja. Dzisiaj wiemy, że wybrali dobrze. Przyjmę więc na własną odpowiedzialność, że Malczewski jako pierwszy i jedyny wówczas prawidłowo odczytał przesłanie „Stańczyka” i nikomu o tym nie powiedział, tylko namalował „Introdukcję”.

Źródła:

  • A. Heydel: Jacek Malczewski. Człowiek i artysta”. Kraków 1933.
  • „Galeria Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach”. Katalog zbiorów. Kraków 2015.
  • I. Kossowska, Ł. Kossowski: Malarstwo polskie. Symbolizm i Młoda Polska. Warszawa 2011.
  • D. Kudelska: „Malczewski. Obrazy i słowa”. Warszawa 2012.
  • H.M. Słoczyński: „Jan Matejko”. Ożarów Maz. 2015.
  • J. Stępniowa: „Krajobraz z tęczą”. Warszawa 1976.

Autor: Leszek Lubicki

Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (Profilaktyka społeczna i resocjalizacja). Nie jest zawodowo związany ze sztuką, tylko osobą zainteresowaną polskim malarstwem przełomu XIX/XX wieku, okresem, który Maria Poprzęcka nazwała “Szczęśliwą godziną”, czyli najbujniejszym i najbogatszym w polskiej sztuce. Swoje teksty publikuje na własnym blogu, w kwartalniku “Krytyka Literacka”, miesięczniku “Historia do Rzeczy” oraz na portalach “Niezła Sztuka” oraz “Super historia”. Wcześniej publikował w magazynach podróżniczych “Polska Wita” i “W podróży”.
Ulubiony artysta: Władysław Podkowiński

zobacz inne teksty tego autora >>