Był, proszę mi wierzyć, taki burmistrz, który zapewnił zapoznanemu artyście lokal bezpłatny. Obszerną salę w ratuszu, miejsce do pracy twórczej i do życia. Gdyby nie ten wielkoduszny gest, pewnie nikt już dziś by nie wiedział, że burmistrzem Szydłowca był przed stu dwudziestu laty Dominik Dereń. To on, wraz ze stróżem, w połowie marca 1900 roku, zaniepokojony ciszą wiejącą od drzwi tej pracowni Władysława Aleksandra Maleckiego (1836-1900), artysty, którego był cichym mecenasem, dokonał komisyjnego sprawdzenia. Po sforsowaniu drzwi panowie zastali we wnętrzu widok… symboliczny. W mig przedostały się do prasy warszawskiej doniesienia o niemłodym utalentowanym artyście, który siedząc nad malowanym obrazem, z paletą i pędzlami w ręku, w tej pozie od wielu dni nieżyjący, jako powłoka podlegał stopniowo mumifikacji. Krzyk: polski malarz umarł z głodu!
Z głodu? Może raczej z niechęci do jedzenia. Obsługa ratusza dbała przecież o Maleckiego. Gdy nie wychodzi na targ, zostawiało mu się pod drzwiami ser, kromkę chleba, mleko. Z dnia na dzień coraz mniej kochał życie, Zainstalował się w Szydłowcu, żeby pomału wygasić w sobie żar. Cierpiał na uporczywe bóle artretyczne rąk. Wiedział, że już nigdy nie namaluje obrazów zbliżonych do własnej wizji artystycznej, takich jak choćby duży olejny Sejm bocianów, który podarował powstającej w Sukiennicach galerii Muzeum Narodowego w Krakowie. Tak, to ten sam obraz, za który otrzymał w Londynie złoty medal…
Władysław Malecki (1836-1900) „Sejm Bociani”, 1879 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
A co do medali, z którymi wrócił do Kraju, wyprzedawał je, liczne, zastawiał w lombardach za psie pieniądze, od kiedy zrozumiał, że – samotny – niepotrzebnie opuścił bezpieczne wówczas Monachium. Iluż polskich malarzy spędzało tam większość pracowitego życia! Żyli z malarstwa i dawali żyć kunsthändlerom tacy mistrzowie jak Brandt, Czachórski, Wierusz–Kowalski, Streitt, Kozakiewicz, wreszcie Kurella, który przed kilkadziesiąt lat nie widział powodu, żeby w Niemczech nauczyć się mówić po niemiecku i nikomu to nie przeszkadzało.
Już bliski sześćdziesiątki, bez szans na stabilizację, po otrzymanej odmowie stałego zatrudnienia w charakterze scenografa w Teatrach Rządowych, Władysław Aleksander Malecki, zanim go zmogła choroba i ołówek trzeba było przywiązywać do palców, krążył od Warszawy poprzez Piotrków, Radomsko, Niekłań, w stronę miejsca urodzenia, Masłowa koło Kielc, imając się różnych prac w skład swej profesji wchodzących. W Kole był nawet nauczycielem rysunku i kaligrafii w prywatnej szkole powszechnej Michała Rawity-Witanowskiego, farmaceuty i społecznika, któremu zrobił czysty, jasny portret, choć portrecistą nie był. Nikt nie wie także nic o jego związkach uczuciowych i pozostanie na zawsze tajemnicą kobieca postać siedząca nad szklanką herbaty z rumem w głębi wycyzelowanego obrazu przedstawiającego wnętrze warszawskiej pracowni artysty.
Władysław Malecki (1836-1900) „W pracowni”, 1883 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Oprócz tego, że był malarzem, którego obrazy sprzedawało się na pniu – a książę regent bawarski nawiedzał jego wytworną pracownię w znakomitym punkcie przy dworcu w Monachium – był znakomitym dekoratorem teatralnym (dziś powiedzielibyśmy: scenografem), w młodości przez kilka lat uczniem słynnego Sacchiettego, z którym zrealizował wiele bajecznie sugestywnych scenografii, gdzie iluzjonizm był podkreślony wyrafinowaną grą świateł.
Już go nie potrzebowali; w końcówce XIX wieku teatr zerwał z oprawą złożoną z samego przepychu; teraz widz był brany na „nastrój”, więc środki bardziej oszczędne, wyciszone, bez malarskiego krasomówstwa, można by tak to ująć. Artysta, który zyskał uznanie nad Izarą i który w licznych podróżach zdobywał świat, zanim wrócił do źródeł, czyli na rodzinną Kielecczyznę, jeszcze próbował się zainstalować w Warszawie, w rezultacie się tylko zaczepił, przerażony drożyzną, zniechęcony skostniałymi układami, uciekł do Krakowa, gdzie jego młodszy brat, Bolesław Ludwik Malecki, był wyższym urzędnikiem, inspektorem Plant i ogrodów miejskich, mieszkał zarazem i pracował w dworku w Ogrodzie Angielskim przy ul. Lubicz. Tam przyjezdny artysta ochłonął, namalował kilka świetnych pejzaży, m.in. duży olejny Widok na Wawel, obserwowany od środka Błoń. Reprodukcję tego pełnego formalnej mocy, nostalgicznego obrazu, przesyconego mgielnym nieco krakowskim światłem, zamieścił Andrzej Wajda w swoim autorskim przewodniku po polskim malarstwie, zatytułowanym To lubię. Reżyser, sam przecież malarz, miał gust!
Władysław Malecki (1836-1900) „Widok na Wawel”, 1873 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Ironia losu czy błędy ludzkie, wynikłe z niskich pobudek? Traf chciał, że w dniu, w którym w sali zabytkowego ratusza natrafiono na zwłoki Władysława Aleksandra Maleckiego, pojawił się listonosz z pokaźną kwotą nadesłaną z Warszawy z dyrekcji Teatrów Rządowych. Artysta od wielu miesięcy bezskutecznie słał monity o pieniądze, które od dawna mu się należały za prace scenograficzne… Tymczasem przy zmarłym znaleziono kilka rubli, ot cały majątek.
A przecież mieszkał w sali pełnej skarbów. Gdy wyniesiono zwłoki, komisarz sądowy zinwentaryzował dzieła: dwadzieścia pięć dużych krajobrazów olejnych, sto czterdzieści cztery średnie, czterysta sześćdziesiąt jeden małych, studia na desce, na kartonie, niezliczone szkice rysunkowe. Na zorganizowanej wyprzedaży poszło wszystko lub prawie wszystko! Gdyby artysta nie był pozbawiany zmysłu praktycznego, mógłby żyć w dobrobycie z malarstwa. Lecz może gdyby miał zmysł praktyczny, nie starczyłoby mu talentu. „Nie można z nim było dość do ładu”, pisano we wspomnieniach pośmiertnych. Zdziwaczał? Niewątpliwie. Nie godził się na nową rzeczywistość, na epokę pary, elektryczności, opętania machinacjami finansowymi, na zalew produkcji masowej, na napędzający się bylejakością świat reprodukcji.
Władysław Malecki (1836-1900) „Krajobraz z Białogonu”, 1869 rok, źródło: Muzeum Sztuki w Łodzi
Władysław Malecki (1836-1900) „W małym miasteczku”, źródło: DuMouchelles
Jego obrazy dziś zasilają zbiory najważniejszych muzeów w Polsce. Wiele dzieł – i tych wykończonych, i potraktowanych impresyjnie, odważnych kolorystycznie, świetlistych i słonecznych – trafia na aukcje w Polsce i za granicą. Wysokie notowania zdają się zachęcać fałszerzy. Ale Malecki jest poważnym przeciwnikiem, tajemnice jego warsztatu zagradzają drogę falsyfikatom. (Na pozór wszystko gra, po kilku dniach widz odkrywa wewnętrzną pustkę, brak mechanizmu, który nadaje rytm, ożywia oryginał, jak bicie serca). Nawet rysunki, robione z okna szydłowieckiej pracowni, te scenki rodzajowe z udziałem handlujących na targu, traktowane zapewne jako materiał pomocniczy do sztafażu, zgrabne i wysmakowane, niewiele mają wspólnego z akademicką „piłą”. Odnosi się wrażenie, że wtedy, kiedy rysował, przestawał fizycznie cierpieć.
W czym tkwi niepowtarzalność twórczości Władysława Aleksandra Maleckiego? W jego pracach łączą się w sposób harmonijny tak odlegle sposoby przedstawienia rzeczywistości, szkoła monachijska mianowicie, rozświetlone mroki, dające w efekcie stimmung; szkoła barbizończyków, czyli studiowanie natury poza pracownią, odnajdywanie harmonii w pełnym świetle dnia, zbieranie szkiców i komponowanie obrazu w pracowni, wreszcie sposób impresjonistów; wyjście ze sztalugą w plener, początek i koniec obrazu to jedyny i ostateczny rezultat intensywnej obserwacji natury przez trzy, cztery godziny, z tolerancją na zmieniające się światło. Dwie ostatnie dekady twórczości Maleckiego to badanie istotnego zagadnienia plastycznego: wpływu światła słonecznego na atmosferę otaczającą zarówno wszystko, co w krajobrazie żywe, jak i to, co zostaje niejako przez te wpływy atmosfery i żywiołów ożywione – kamienie mianowicie. Kamienie.
Władysław Malecki (1836-1900) „Pejzaż górski”, 1884 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach
Władysław Malecki (1836-1900) „Pejzaż górski z pochylonym drzewem”, 1894 rok, źródło: Rempex
Kamienie studiował, a potem wkomponowywał je w obraz, malując i z natury, i potem w pracowni, najpierw w Alpach bawarskich, gdzie spędzał długie tygodnie, a następnie w pejzażu świętokrzyskim. Niebo robiło się na jego płótnach i tekturach tak intensywnie niebieskie, jak u nas bywa kilka razy w roku, drzewa malował żółcieniami, ugrami, oranżami, uzyskując efekt czystego złota, już się nie obawiał, że obrazy są za bardzo barwne jak na gusta mieszczańskie. Porzucił myśli o ich sprzedawaniu. Dobrze mu było pośród własnych obrazów. Zdziwaczał. Obyśmy mieli tylko takich dziwaków!
A przecież należał do ścisłej czołówki malarzy polskich działających nie tylko w Monachium! Uważny uczeń Christiana Breslauera w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych, od znakomitego mistrza w ciągu czterech lat studiów wyniósł umiejętność studiowania natury, zasady stosowania perspektywy powietrznej, wreszcie sposób na coś więcej niż zainteresowanie widza, czyli na jego zachwyt. Tym sposobem, w rezultacie wabikiem, był wysmakowany modelunek. I, oczywiście, kolor. Potem stypendia rządowe, studia w Szkole Przemysłu Artystycznego w Wiedniu, wreszcie w Akademii Monachijskiej, w Düsseldorfie u mistrzów pejzażu.
Gdy już poznał tajniki warsztatu, główną jego Akademia była natura, nie miał czasu na korzystanie z innych uroków życia, nie miał czasu na ładowanie się w kłopoty, ponieważ każdą chwile wykorzystywał na wędrówki z farbami po górach i lasach Bawarii i Tyrolu. Na sukcesy obrazów Maleckiego na zagranicznych salonach, na zdobywane przezeń nagrody, medale, intratne zakupy, głucha była polska prasa i krytyka artystyczna. Po co wracał? Na co liczył? Na nic szczególnego. Po prostu dowiózł szczęśliwie skarb w swoje rodzinne strony.
Władysław Malecki (1836-1900) „Oddział jazdy”, 1882/1883 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach
Władysław Malecki (1836-1900) „Wnętrze lasu”, około 1880 roko, źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach
Źródła:
- Andrzej Ryszkiewicz, hasło osobowe w Polskim Słowniku Biograficznym, 1974.
- Emmanuel Swieykowski, Pamiętnik Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, Kraków 1905.
- Marek Sołtysik, Przed odlotem, słuchowisko dokumentalne w dwóch częściach z cyklu Głosy żywych, głosy umarłych (reż. W. Markiewicz), Program 2 Polskiego Radia, 1986.
- Władysław Aleksander Malecki: 1836–1900, katalog wystawy monograficznej pod redakcją Alojzego Obornego, Muzeum Narodowe w Kielcach, 1999.
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>
Wydaje mi się, że Malecki złoty medal w Londynie dostał za „Przedmieście Krakowa”, nie „Sejm Bociani”
Bardzo ciekawy artykuł. Odnoszę jednak wrażenie że malowanie koni nie były mocną stroną tego wybitnego malarza.
Rzeczywiście, nie był specjalistą od koni. Ale pejzażysta wyborny! 🙂