Pojedynek Mojżesza Kislinga z Leopoldem Gottliebem był – zdaniem paryskich świadków – najgłośniejszym wydarzeniem wczesnego lata 1914 roku. I – dodajmy – ostatnim akcentem spraw honorowych załatwianych przez cywili z użyciem broni tuż przed I wojną światową, przed tą masakrą na nadspodziewanie wielką skalę.
Przyczyny pojedynku? Znakomici malarze, przedstawiciele École de Paris, o coś się przemówili; żaden z pamiętnikarzy nie podaje przyczyny sporu, wiadomo natomiast, że sekundantem Kislinga, nazywanego księciem Montparnasse’u, był sam sławny Diego Rivera (dziś popularność Rivery bardzo by zblakła, gdyby nie fakt, ze artysta to mąż Fridy Kahlo). Sława i fortuna kołem się toczy: prasa, rozpisując się w związku z odbytym pojedynkiem, tytułowała Kislinga jak należy, dla przeciwnika pozostawiając zaledwie epitet niejaki Gottlieb. Tak to jest, gdy talentowi i dobremu warsztatowi nie towarzyszy rozgłos.
Kisling, w niebieskiej bluzie – takiej, jakie we Francji i w Ameryce nosili robotnicy, można zaryzykować: dżinsowej – z czarną, przyciętą ekstrawagancko grzywką, jednym obserwatorom przywodził na myśl eskimoskiego hydraulika, innym… Joannę d’Arc. Gottlieb tymczasem, szary jak cień, tyleż wytworny, ile niepozorny twórca wyszukanych kolorystycznie kompozycji wielofiguralnych, nie szukał dopingu. Rozpraszał go nawet poklask.
Honorowy pojedynek Leopolda Gottlieba i Mojżesza Kislinga w Paryżu, źródło: Bibliotheque Nationale de France
Nieoficjalnie, acz z asystą, o świcie przeciwnicy stawili się w Parc de Princes w głębi Lasku Bulońskiego – pisze Pierre Sichel – i pojedynek odbył się przed obiektywem kamery pewnego przedsiębiorczego filmowca.
Szable były ciężkie, ale na pewno bezpieczniejsze niż pistolety, które także przywieźli sekundanci, lecz wybór naszych bohaterów, polsko-żydowskich malarzy we Francji padł na białą broń. Jedni zarzekają się, że słyszeli, jak Kisling, draśnięty przez Gottlieba w nos i policzek, krzyknął: – To czwarty rozbiór Polski! – Inni utrzymują, że to przyjaciel Kislinga, wielki malarz Amadeo Modigliani, już w kawiarni artystów „Rotonde”, gdzie Kisling wkroczył tryumfalnie, zraniony i opatrzony, zauważył: – Sądząc po twoim wyglądzie wydaje się oczywiste, że Polska właśnie uległa czwartemu rozbiorowi!
Możliwe, że do Modiglianiego wcześniej dotarła wieść o zwischenrufie Kislinga w Lasku Bulońskim. Już nazajutrz wieczorem na prywatnym pokazie, co nie znaczy, że w wąskim gronie, wyświetlono film, który świadczył o tym, że dwaj panowie bili się nie na żarty. Rósł rozgłos. Kisling był gwiazdą w gronie osób oblewających pojedynek przez cały dzień, noc i następny ranek w lokalu za główną salą „Rotonde”. O Gottliebie nie było już słychać. Pozostał skromny i skryty, w przeciwieństwie do ekspansywnego, wesołego i koleżeńskiego Kislinga (do niedawna bramkarza w „Rotonde”).
Leopold Gottlieb malujący portret kurdyjskiej tancerki Leili Bederkhan, która pozuje do obrazu, 1925 rok, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Mojżesz Kisling, fotografia z około 1916 roku
Przyjaźń Kislinga, syna krawca z krakowskiego Kazimierza, z Modiglianim, Żydem z Livorno, zaczęła się od dnia, kiedy Kisling sprzedawszy obraz za sto franków całą tę sumę wydał na kwiaty i idąc ulicą rozdawał je kobietom – młodym, starym, pięknym, mniej pięknym. Modigliani pokochał Kislinga. (Kisling niebawem będzie się opiekował Modiglianim w chorobie, w końcu zdejmie jego maskę pośmiertną)… Jako dobry kolega Kisling nie oszczędził Modiglianiemu (bratu, tak, tak, głośnego polityka i dyplomaty) uszczypliwej uwagi: – Jeśli ktoś dostaje, tak jak ty, dwieście franków miesięcznie na utrzymanie i przepuszcza z tego sto dziewięćdziesiąt na alkohol i narkotyki, to nie powinien się dziwić, że cierpi nędzę!.
Kislingowi w pierwszych krokach w Paryżu, pomagał finansowo znany wówczas pisarz, publikujący w jidysz Szalom Asz, wystarawszy się dla artysty, w którego talent wierzył, o stałe stypendium moskiewskiego adwokata. Adwokat ten pozostał anonimowy do dziś; wypłacał malarzowi przez rok sto pięćdziesiąt franków miesięcznie. Kisling nie wydawał na używki, Wynajmował natomiast ładną pracownię.
Kisling wolał pracować twórczo niż ulegać czarowi zabawy – niegdyś jako wykidajło poznał marność tłumnych rozrywek – użyczał także swojej pracowni Modiglianiemu. Tam, na siódmym piętrze w kamienicy przy rue Joseph Bara 3, Modigliani malował farbami i pędzlami przyjaciela z krakowskiego Kazimierza na płótnie naciągniętym także przez Kislinga i na jego sztaludze… A sam Kisling pośród pijanego zgiełku gości odwiedzających jego pracownię, a nawet w niej już zasiedziałych, potrafił malować swoje urzekające martwe natury i intrygujące kobiece akty, za którymi uganiali się marszandzi także zza oceanu. Takim właśnie zobaczył niedawnego kolegę ze studiów w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych przybyły do Paryża na krótko, znany potem malarz Eugeniusz Geppert: Kislinga spotykałem częściej – wspominał – (…) wesoły, rubaszny, przyjacielski i łatwy w obejściu. Wystawiał dużo, miewał indywidualne wystawy, rozgłos i powodzenie. Malarstwo jego, robione z dużym temperamentem, sugestywne, choć może trochę błyskotliwe, o silnych zestawieniach kolorów, tkwiło wyraźnie w atmosferze ówczesnego Paryża i założeń École de Paris.
Mojżesz Kisling (1891-1953), „Cyganka”, źródło: Sopocki Dom Aukcyjny
Modigliani w swoim paryskim studiu, fot. Paul Guilliaume, 1915 rok
École de Paris narodziła się – wedle definicji – z przemieszania ras i kultur. Niby głównie Żydzi z Europy Wschodniej, ale przecież nie tylko Żydzi i niekoniecznie stamtąd. Owszem, Chagall z Ukrainy, Soutine z Białorusi, ale już genialny Modigliani pochodził z Włoch. Gustaw Gwozdecki z Warszawy. Plus minus setka przyjezdnych artystów reprezentujących, jak pisano, barokowy ekspresjonizm, w Paryżu natrafiła na klimat pozwalający na dzielenie się z widzem soczystością barw i esencją formy. Wracamy do ważnych, bliskich nam geograficznie przedstawicieli École de Paris. O Kislingu już w „Sztukach Pięknych” szczegółowo pisałem; nie od rzeczy będzie dodać, że nie był do końca słoneczną postacią. Posłuchajmy głośnego biografa Sichela: Bywał gwałtowny i brutalny, kłopotliwy dla marszandów. Temperament miał bujny. Za to polubił go Modigliani. I w innym miejscu: Bawił się – ale nie przebierał miary jak Modigliani – i w przeciwieństwie do Modiglianiego nie przejmował się swym żydostwem.
O co się pojedynkowali polsko-żydowscy członkowie École de Paris? Sprzeczka była gwałtowna, jakąś obrazę trzeba było zmyć krwią. Leopold Gottlieb, najmłodszy brat słynnego, już nieżyjącego Maurycego Gottlieba, od dziesięciu lat w Paryżu, o sześć lat dłużej niż Kisling, nie był duszą towarzystwa jak Kisling, nie należał do tych, których uwielbia konsjerżka i do których dygnitarz czuje respekt, czyli był przeciwieństwem Kislinga. Jak potoczą się niebawem losy dwóch tak odmiennych, wrażliwych panów?
Leopold Gottlieb (1879-1934), „Kobiety i tulipan”, 1934 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Pablo Picasso, Paquerette i Mojżesz Kisling w Caffe La Rotonde, fot. Jean Cocteau, 1916 rok
Oczywiście zgoła odmiennie. Choć i w jednym, i w drugim przypadku pod znakiem bohaterstwa.
Wybuch I wojny światowej zaskoczył Kislinga w Holandii, gdzie artysta przebywał wraz tym, który czuwał nad promocją École de Paris, silnej grupy „stylistycznego esperanta”, mianowicie z polsko-francuskim krytykiem Adolfem Baslerem, rodem z Tarnowa, paryskim przedstawicielem głośnego berlińskiego czasopisma „Die Aktion”. Kisling natychmiast wrócił do Paryża, zaciągnął się do Legii Cudzoziemskiej (tę samą decyzję podjął Szaman Mondszejn, ten przyjaciel Kislinga, z którym przed laty dla Paryża opuścił za radą Józefa Pankiewicza krakowską Akademię). Na front! W 1915 w bitwie pod Carency nad Sommą, ciężko ranny, z wgniecioną kolbą karabinu klatką piersiową, Kisling leczył się długo w Audierne, Madrycie i w Sagunto. Za bohaterski udział w wojnie otrzymał obywatelstwo francuskie. Wrócił na Montparnasse. Rekonwalescencję kontynuował… w „Rotonde”, podobnie jak Apollinaire, Zadkine, i jak Blaise Cendrars z odciętą na wojnie ręką.
Drugiego z adwersarzy, Leopolda Gottlieba, wojna zaskoczyła w Krakowie, gdzie miał w zwyczaju bawić podczas wakacji. Skierowano go do kwatery prasowej armii austriackiej. Zbiegł stamtąd, zaciągnął się do Legionów; w 1914–1918 służył w Pierwszej Brygadzie. Nazwany przez Juliusza Kadena Bandrowskiego Malarzem Pierwszej Brygady, wykonał Gottlieb w tym czasie co najmniej tysiąc rysunków. To były portrety oficerów i żołnierzy, codzienność wojska i sceny wojenne, pejzaże przed i po przejściu wojsk – na czele z wspaniale reprezentacyjnym „Sztabem Pierwszej Brygady Legionów”. Część wojennego dorobku Leopolda Gottlieba została wytłoczona w szlachetnej technice litografii i wydana w tece „Legiony”. Artysta został mianowany tytularnym chorążym wiosną 1917 roku. Jego prace rysunkowe i graficzne, pokazywane na objazdowych wystawach legionowych w Lublinie, Berlinie, Wiedniu, Zurychu, Bazylei, w Krakowie i Warszawie rozsławiły imię artysty. W 1920 Leopold Gottlieb, założyciel polskiego stowarzyszenia artystów „Pięciu”, po próbach osiedlenia się w Wiedniu, potem w Berlinie, wrócił jednak do Francji, choć dzięki zasługom i automatycznie w nowej sytuacji koneksjom w wolnej Rzeczypospolitej, mógłby żyć w kraju nader korzystnie. Był wszak piłsudczykiem. Czuł się jednak przed wszystkim wolnym człowiekiem. Bo kim innym miałby się czuć autentyczny artysta?
Leopold Gottlieb (1879-1934), „Mandolinista”, 1916 rok, źródło: Muzeum Regionalne w Jaśle
Leopold Gottlieb (1879-1934), “Portret żołnierza”, lata 1914-1917, źródło: Polona
Leopold Gottlieb rysujący portret por. Stanisława Kruka-Schustera na Wołyniu nad rzeką Garbach, 1916 rok, źródło: Fundacja Ośrodka KARTA, Muzeum Historii Żydów Polskich
Źródła:
- Alicja Halicka, Wczoraj, Kraków 1971
- Pierre Sichel, Modigliani (przeł. M. Skibniewska), Warszawa 1974
- Marek Sołtysik, Piękni szaleńcy, Warszawa 2006
- Jean-Paul Crespelle, Montparnasse w latach 1905–1930 (przeł. E. Bąkowska), Warszawa 1989
- Eugeniusz Geppert, Moja droga, Kraków 1968
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>