Raczej wątpliwe, żeby pozostał cień szansy na obejrzenie portretów, które twórca „Dziewczynki w czerwonej sukni” malował dla nieznanych nam już dziś rosyjskich bogaczy. Ten epizod z życia Józefa Pankiewicza (1866, Lublin – 1940, La Ciotat), kiedy w grudniu 1913 roku wraz z żoną, Wandą Lublińską, primo voto Waydlową, wyjechał do Petersburga zaproszony jako portrecista, zasnuwa cień tajemnicy.
Gdyby odnalazły się dzieła znad Newy, kto wie, czy nie stalibyśmy się świadkami odkrycia jeszcze jednego oblicza Józefa Pankiewicza, artysty, który tworząc prace plastyczne zawsze na bardzo wysokim poziomie, co rusz zaskakiwał. Ten sam Pankiewicz, który stworzył dwie wersje „whistrelowskiej” w nastroju i modelunku, absolutnie własnej w wyrazie „Dziewczynki w czerwonej sukni” (portret Józi Oderfeldówny, córki swego głównego mecenasa), składający się z samej klasycznej jakiejś czystości i ciepłej kolorystycznie, nie narzucającej się, a przecież mocnej sugestii, ten sam więc Pankiewicz jest autorem warszawskich nokturnów ujmujących sensualnym wręcz modelunkiem (mokra kostka bruku, ciepłe światło latarń, puszystość śpiących łabędzi, pomarszczona tafla stawu).
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Autoportret”, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Dziewczynka w czerwonej sukni”, 1897 rok, źródło:Muzeum Narodowe w Krakowie
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Portret dziewczynki w czerwonej sukni (Józefy Oderfeldówny)”, 1897 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach
I ten sam Pankiewicz, który, jeszcze dwudziestoletni, namalował „Żyda z koszem” z tak wnikliwym realizmem i z niebywałymi elementami fakturalnymi w partiach twarzy, że na pierwszy rzut oka można to niewielkie płótno pomylić ze studium Aleksandra Gierymskiego, będzie malował słoneczne martwe natury i pejzaże z Hiszpanii i Południowej Francji tak czule i rozlewnie, jak dziesięciu postimpresjonistów francuskich razem wziętych i można zaryzykować twierdzenie, że stał się niejako lustrem, w którym przeglądali się najważniejsi przedstawiciele kapistów (polskich kolorystów spod znaku Komitetu Paryskiego), dla których Pankiewicz wystara się w połowie lat dwudziestych XX w. o możliwość pobytu i tworzenia we Francji, zakładając w Paryżu filię krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Był Pankiewicz wyczulony na to, co we współczesnym malarstwie najlepsze, jak szpak szybciutko się uczył śpiewu innych ptaków.
By skończyć o portretach: otóż artysta, którego dojrzały „Portret matki” dorównuje prawdą psychologiczną „Portretowi matki” Henryka Rodakowskiego, na fali sukcesu wizerunku Józi, namalował, stosując wyważone środki plastyczne, „Portret Julii Oderfeldowej z córką”. Matki Józi z jej młodszą siostrzyczką. Podwójny portret, zda się, statyczny, z neutralnym, ciemnozielonym tłem, wywiera hipnotyczne wrażenie. Potęguje je niewątpliwie pomarańcza trzymana w dłoniach dziewczynki. Stanowiąc najmocniejszy akcent kolorystycznie, kulistością porusza zarówno płótno, jak i widza.
Szperam i na koniec się dowiaduję, że Pankiewicz w roku 1899 w Paryżu złoty medal otrzymał za ten obraz. Był już wtedy członkiem elitarnego Towarzystwa Artystów „Sztuka”.
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Lato”, 1890 rok, źródło: Muzeum Śląskie w Katowicach
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Portret pani Oderfeldowej z córką”, 1897 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Bardziej utalentowany, czy bardziej inteligentny? Oczytany, niełatwy do rozszyfrowania, zaskakiwał współczesnych artystycznymi woltami. Spójrzmy, jak biegła jego droga. Syn lekarza wojskowego, młodszy brat cenionego kompozytora, z kindersztubą, a zarazem twórczy, po maturze trafił do warszawskiej Szkoły Rysunkowej Wojciecha Gersona i Aleksandra Kamińskiego. W uczelni, która zdolnym gwarantowała więcej niż podstawy warsztatu, poznał Władysława Podkowińskiego (nie rozstaną się aż do gwałtownego skonu późniejszego autora „Szału”).
Z Podkowińskim pojechał studiować w Akademii Petersburskiej. Miał szczęście do mecenasów: otrzymał na ten cel stypendium naukowców i filantropów warszawskich Tyzenhauzów. 50 rubli miesięcznie to sporo dla młodego człowieka; byli tacy, którym udawało się wtedy w Rosji przeżyć i nie głodować za 30 rubli. Rok w Petersburgu to właściwie całe wyższe studia Pankiewicza. Ba, ale tam, w Ermitażu, adept malarstwa stawał oko w oko z dziełami Tycjana, Rembrandta, a w galerii hrabiego Kuszelewa zapoznawał się, rzec by można, do cna, z obrazami Corota i Barbizończyków.
Po powrocie do Warszawy zamieszkali z Podkowińskim we wspólnej pracowni na Kruczej, w takiej budzie, ale z oszklonym sufitem; zachodził do nich i ożywiał się w obecności ich, chłonnych, neurastenik, starszy kolega Aleksander Gierymski. Sam elegant, z pracownią w jednym z najwyższych gmachów w Warszawie, malował wtedy „Piaskarzy”, arcydzieło, jak się okaże. Na parter przy Kruczej łatwiej było znosić piasek. Rozsypano tego na podłogę pracowni z dziesięć worków. Gierymski studiował, jak się na piasku układa światło, jakie wibrują refleksy. Światło dnia dla jego obrazu było i pozostało najważniejsze.
Cyrkowe sztuczki? Gdzieżby! Więcej niż całe lata rysowania figur gipsowych. Pankiewicz i Podkowiński dużo wtedy się od Gierymskiego nauczyli.
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Kwiaty w szklanym flakonie”, 1925 rok, źródło: Muzeum Górnośląskie w Bytomiu
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Targ na kwiaty przed kościołem św. Magdaleny w Paryżu”, 1890 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu
Ignacy hrabia Milewski, w jednej osobie zasłużony mecenas sztuki i polityczny awanturnik, kupił duże, niedokończone płótno Pankiewicza „Targ na jarzyny na Placu Żelaznej Bramy” kompozycję wielofiguralną malowaną nie tyle pod wpływem, ile pod auspicjami Gierymskiego i Witkiewicza, postulujących ten rodzaj realizmu, najdalszego od opisowości, anegdoty, od ilustracji idei. 400 rubli! Bagatela! To kwota wystarczająca, by ruszyć w dalszą podróż. Pankiewicz i Podkowiński znaleźli się w Paryżu. A tam impresjonizm w pełni.
O Podkowińskim już na tym profilu pisałem. Józef Pankiewicz przywiózł znad Sekwany swój „Targ na kwiaty przy kościele św. Elżbiety w Paryżu”. Obraz impresjonistyczny, w końcu tylko na krótko wystawiony nad Wisłą, ale, o dziwo, rozlosowany jako premia Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych i od artysty przez Zachętę zakupiony, narobił rwetesu, nagle się okazało, że wszyscy się znają na sztuce i na medycynie (radzili bowiem malarzowi, który tak widzi, wizytę u okulisty). Korwin-Milewski – wiemy od Czapskiego – chciał obraz kupić, ale pod warunkiem, że nieba na płótnie będzie o jedną piątą więcej, a obraz zostanie namalowany gładko.
Pankiewicz oczywiście się obśmiał, nie zginął z głodu, zmienił paletę na niemal monochromatyczną; zainteresował publiczność warszawskimi nokturnami. Nastrojowe obrazy miały wzięcie. Potem słynne portrety – prześliczne dziecięce i piękne kobiece – członków bogatych rodzin przemysłowców, polityków, adwokatów lekarzy, czułych na sztukę. Warszawskie rezydencje Oderfeldów, Laurysiewiczów, Połczyńskich, Lauerów były wręcz obwieszone obrazami pędzla Pankiewicza. Z czasem mecenasi kupowali jego martwe natury i pejzaże. O bajecznie kolorowych rybach Pankiewicza i jego „Pejzażu z lubelskiego Kazimierza”, porównanym do drogocennej biżuterii, wspomni w zachowanym nagraniu świadek epoki Maciej Masłowski, historyk sztuki i niezrównany monografista artystów.
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Pejzaż z La Ciôtat”, ok. 1927 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Od pierwszych lat XX wieku Pankiewicz coraz częściej bywał w Krakowie, gdzie w końcu znalazł szczęście. Objął profesurę w Akademii Sztuk Pięknych. Po perypetiach związanych z rozwodem przyszłej żony, związał się z nią na dobre i złe. Ładnie zamieszkali przy ul. Batorego; jedno z bardziej odkrywczych formalnie płócien Pankiewicza to scena buduarowa: z plecami czeszącej się kobiety na pierwszym planie i odbiciem jej twarzy w lustrze na drugim. Pozowała mu tam właśnie żona, po powrocie z trzymiesięcznego wspólnego, i z dwiema jej córkami z poprzedniego małżeństwa, wakacyjnego pobytu na południu Francji, w towarzystwie wielkiego Pierre Bonnarda, przyjaciela i mentora Pankiewicza. Widać w „Czeszącej się przed lustrem” wpływy Bonnarda, ale widać i pazur mistrza. Zdaje się, że tego, co dla Bonnarda najważniejsze, ale i niebotycznie trudne – mianowicie tęgiej faktury malarskiej – mógł Bonnard Pankiewiczowi zazdrościć.
Sielanka trwała sześć lat. Kraków, a w wakacje Lazurowe Wybrzeże, Saint-Tropez, Giverny, zamiennie Bretania, Normandia. Z rodziną i z farbami. Wybuch I wojny światowej zastał Pankiewiczów na południu Francji, jako poddanych austriackich, nic ich tam dobrego nie mogło czekać, udało im się przedostać do Hiszpanii, gdzie w Barcelonie, a następnie w Madrycie przetrwali z dala od bitewnego zgiełku, pod opiekuńczymi skrzydłami Roberta Delaunay’a, kubisty ofricznego. Okazało się, jak bardzo wciąż jeszcze jest chłonny Pankiewicz: zafascynowany sztuką młodszego kolegi i jego żony Soni Delaunay, malował w tamtym czasie weduty kubistyczne, wymagające osobnego omówienia. W marcu 1919 roku Pankiewiczowie wrócili do Paryża, entuzjastycznie witani przez małżeństwa Bonnardów i przez Félixa Fénéona, krytyka, anarchistę, twórcę terminu „neoimpresjonizm”. Zamieszkali w czteropiętrowej kamienicy przy 24 rue Bonaparte, gdzie będzie już do końca miejsce ich życia i pracy.
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Japonka”, 1908 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Martwa natura z kawonami”, ok. 1920 rok, Muzeum Narodowe w Krakowie
Także osobno trzeba będzie omówić przy okazji jedyne w swoim rodzaju zjawisko: przeniesienie nad Sekwanę całego kursu wybijających się studentów z pracowni Pankiewicza w Akademii Sztuk Pięknych. Do powołania tego eksperymentalnego studium, które się przerodziło w nowy kierunek w sztuce polskiej, Pankiewicz przyczynił się duchowo, a organizacyjnie i w dużej mierze finansowo – wierny miłośnik twórcy „Japonki”, naturalnej wielkości płótna będącego pięknym ukłonem w stronę zarówno sztuki japońskiej, jak i jej propagatora, Mangghi, mianowicie sam senator i przemysłowiec Jan Gwalbert Stefan Laurysiewicz. Wspólnymi siłami panowie sprawili, że nie zmarnowały się takie talenty, jak Zygmunt Waliszewski, Józef Czapski, Tadeusz Piotr Potworowski, Jan Cybis.
Należy dodać, że przez pracownię Waliszewskiego, czy to w Krakowie, czy w Paryżu, przechodzili nie tylko kapiści, czyli członkowie założonego przezeń Komitetu Paryskiego, lecz także najbardziej utalentowani przedstawiciele (malarze z École de Paris, głównie z Europy Wschodniej, często pochodzenia żydowskiego, mniej klerkowscy niż kapiści, bardziej żywiołowi w kolorze i jednocześnie szerzej otwarci na odbiorcę). Dość powiedzieć, że kiedy schorowany Józef Pankiewicz spędzał ostatnie swoje letnie wakacje w La Ciotat na Lazurowym wybrzeżu, odwiedził go tam w trakcie wojennej ucieczki przed nazistami właśnie Mojżesz Kisling, wybitny przedstawiciel École de Paris. Podziękował staremu malarzowi za wskazanie mu przed laty w krakowskiej jedynego właściwego kierunku – Paryża.
Co godne zauważenia: po sześćdziesiątce, w ostatnich piętnastu latach życia, ten sam Pankiewicz, który wykierował grono swych uczniów na zagorzałych kapistów – malarzy, dla których najważniejsza stała się, aż do znudzenia, jednolitość walorowa – wrócił do pokornego obrazowania swojego otoczenia. Prawda, że malowniczego. W pejzażach i aksamitnych w modelunku martwych naturach pozostawił – oprócz piękna – prawdę.
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Nokturn – Łabędzie w Ogrodzie Saskim w Warszawie nocą”, 1894 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Józef Pankiewicz (1866-1940), „Rynek Starego Miasta w Warszawie nocą”, 1892 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu
Źródła:
- Józef Czapski, Józef Pankiewicz. Życie i dzieło. Wypowiedzi o sztuce. Wyd. M. Arct, Warszawa, 1936
- Nagranie: Maciej_Masłowski_recording_about_Stefan_Laurysiewicz_collection_of_Pankiewicz_paintings_(rec._ca_1975) [dostęp 17 września 2020]
- Katalog wystawy obrazów prof. Pankiewicza, Kislinga, Haydena. Hrynkowskiego, Rubczaka. Kraków, Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych, kwiecień 1924. Wstęp: Adam Oderfeld.
- Marek Sołtysik, Czy kapiści doznawali rozkoszy?, „Przekrój”, nr 34/1996.
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>