Wojciech Weiss "Autoportret", 1904 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wojciech Weiss „Autoportret”, 1904 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

[Poniższy tekst jest kontynuacją artykułu -> przeczytaj część I]

 

Urodzony pośród barwnej żyzności, na Bukowinie, w rumuńskiej, ale wielojęzycznej miejscowości Leorda, uczył się w gimnazjum we Lwowie, pierwsze tubki farb olejnych kupił za ćmy, które preparował. Z farbami pojawił się, czternastolatek, wraz z rodzicami, polskimi patriotami, w podkrakowskim Płaszowie, z dworca, gdzie ojciec, pracownik kolei dostał mieszkanie służbowe, Wojciech wędrował pieszo do Krakowa na plac Matejki, gdzie jako wolontariusz korzystał z wieczornej pracowni rysunku aktu. Tam go dostrzeżono, na całe życie zwiąże się z tą krakowską ASP, w roku 1918 zostanie pierwszym jej rektorem w niepodległej Polsce; jeszcze trzykrotnie będzie sprawował ten urząd.

Niezawodny, można by tak rzec, malarz, strzelał w dziesiątkę; jego obrazy trzymały poziom, wychodząc zdecydowanie ponad stan średni na europejskich wystawach. Ryzykowny Promienny zachód słońca, impresyjny pejzaż, właściwie chlapnięty, bez dbałości o jakość powierzchni, o elegancję formy, wyzywał widzów tym efektem zaskoczenia żarem, nagłą siła światła, powodującą konieczność zamknięcia oczu… z tym kawałkiem rzeczywistości tkwiącym pod powiekami.

 

Tak, Młoda Polska nie zaistniałaby w tej postaci, gdyby nasi artyści nie napatrzyli się Skandynawów, Edvarda Muncha, Gustava Vigelanda; reprodukcje ich dzieł sprowadzał był Przybyszewski, a Weiss publikował je w „Życiu”. Odwaga formalna i treści jak z dramatu Strindberga jest w Pocałunku Weissa. Głębię aury tajemniczości i rozszalałych zmysłów doprowadza malarz do stanu, w którym jest trochę mniej nerwowego bólu i wrzasku zmysłów, dzięki poniekąd plakatowej formy, prosto z secesji. Ewidentny sukces jest rezultatem nie tylko mistrzostwa warsztatowego, lecz połączonej z nim świadomości twórczej, tej umiejętności odsuwania powierzchownego „dygotu duszy”. Między symbolizmem a ekspresjonizmem, tymi torami, po których żwawo podążał twórczy mobil Wojciecha Weissa, było miejsce na oddech pełną piersią, z dala od zgiełku.

Wojciech Weiss "Promienny zachód słońca", 1900 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu

Wojciech Weiss „Promienny zachód słońca”, 1900 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu

Wojciech Weiss "Pocałunek", 1899 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu

Wojciech Weiss „Pocałunek”, 1899 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu

Po pierwsze: akty. Malował je przez całe życie. Po okresie preferowania chłopięcych i męskich (dojmujące szaleństwem spiekoty Maki, Różowa wstążka, niby nobliwa, a z zagadką), malowanie z natury nagich kobiet doprowadził do absolutnego mistrzostwa. I tak będzie do końca lat 30. XX wieku, kiedy artysta, już bez śladów duchowej pomroki, zachwycał publiczność tak przesmacznymi aktami i półaktami, jak Pokojówka (obraz idealny do pokoju pana), jak Akademia (zgrabna, ładna, młoda modelka spogląda na blejtram w pracowni w ASP), jak wiele płócien zapoczątkowanych już na progu XX wieku aktem Modelka (Włoszka).

Akty w krwawych czerwieniach Opętania – och, ten taniec zatrzymany nagle szarozielonymi uderzeniami rozwścieczonego pędzla był po roku 1900 pożegnaniem Weissa z takim rodzimym ekspresjonizmem, spod którego, jak koszula z tyłu surduta, wyronił się symbolizm.

Wojciech Weiss "Maki", lata 1902-1903, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wojciech Weiss „Maki”, lata 1902-1903, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Artysta przeszedł przez okres japońszczyzny w malarstwie, jak wielu dobrych malarzy młodopolskich, ale jego japońszczyzna była przefiltrowana przez Paryż. To w Paryżu zresztą powstał jego zmysłowy jednocześnie, tajemniczy i z czającą się grozą akt kobiecy Japonka. Do dziś niejeden odbiorca widzi w tym obrazie wyraźny ślad fascynacji Weissa niedojrzałością. Nie podzielam tego mniemania; dostrzegam na tym płótnie efekt więzi między modelką a artystą; z lekko ocieplonych szarości tła, z czerwieni kimona pulsują mrok i przyciąganie; ciało formowane światłem, z zakamarkami w chłodnych cieniach, mówi mi o fascynacji, o zmaganiach płci i charakterów – i jest w tym, przeciwnie, dojrzałość właśnie. A nawet miejsce na dramat.

Wojciech Weiss "Opętanie", lata 1899-1900, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie (depozyt)

Wojciech Weiss „Opętanie”, lata 1899-1900, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie (depozyt)

Wojciech Weiss "Japonka", 1900 rok, źródło: kolekcja Grażyny i Jacka Łozowskich

Wojciech Weiss „Japonka”, 1900 rok, źródło: kolekcja Grażyny i Jacka Łozowskich

Weiss miał dobre życie – kochał i był kochany, znajdował wspólny język z żoną, Aneri, również malarką, był zamożny i zabezpieczony – a jednak w roku 1934 namalował Kryzys. Obraz symboliczny. Samobójstwo malarskiego manekina. Wieloznaczna metafora, jakaś piętrowa: w narastającym szaleństwie, które było skutkiem tzw. kryzysu ekonomicznego i napierało już nie tylko na ekonomię, łamiąc wartościowych, złocąc nikczemnych, kryzys twórczy przechodzi artysta. Nietrudno spostrzec, że głowa, która odpadła od manekina i leży na podłodze, ma twarz o rysach Wojciecha Weissa. Więc to dramat artysty (na szczęście przełamany i, rzec by można, zinwentaryzowany w tym płótnie i w co najmniej równie wstrząsającym szkicu).

Wojciech Weiss "Kryzys", 1934 rok, źródło: Fundacja Wojciecha Weissa

Wojciech Weiss „Kryzys”, 1934 rok, źródło: Fundacja Wojciecha Weissa

Wojciech Weiss "Helena. Akt", przed 1923 rokiem, źródło: Agra-Art

Wojciech Weiss „Helena. Akt”, przed 1923 rokiem, źródło: Agra-Art

Wojciech Weiss "Manifest", lata 1949-1950, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wojciech Weiss „Manifest”, lata 1949-1950, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

I pewnie przeczucie kataklizmu. Z II wojny światowej wyszedł cało, chyba cudem uniknął urządzonej przez gestapo łapanki w kawiarni Domu Plastyków, żonie, która znalazła się w sytuacji o wiele gorszej niż on, zapewnił nietykalność. Od 18 stycznia 1945 roku przedzierał się szukając w nowych warunkach miejsca dla swej twórczej i związkowej działalności, jeszcze usiłował dorównać kroku młodym żarliwcom, malując w drugim roku socrealizmu (i w roku swej nagłej śmierci) monumentalny Manifest, płótno propagandowe, w którym jednak nietrudno się doszukać psychologicznych wartości.

 

Źródła:

  • Wiesław Juszczak, Młody Weiss, Warszawa 1979

Autor: Marek Sołtysik

Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.

zobacz inne teksty tego autora >>