Demon to jeden z najbardziej wstrząsających obrazów. Wyrazista – aż może za wyrazista – kompozycja, mądre redukowanie szczegółów, wreszcie siła sugestii i intensywność nastroju stawiają autora, polskiego malarza Wojciecha Weissa (1875–1950) w rzędzie największych artystów XX wieku.
Demon został namalowany olejno i na płótnie w roku 1904, w czasie, gdy przez Kraków przeszła już gorączkowa fala cielęcego zachwytu autorem Synagogi szatana, rodakiem zza zachodniej granicy, Stanisławem Przybyszewskim. Młody Weiss z końcem XIX wieku należał do grupy żarliwców, zafascynowanych zarówno Przybyszewskim, jak i jego żoną Dagny Juel. Stał się ścisłym współpracownikiem pięknie wydawanego pisma „Życie”, którego redaktorem naczelnym był Meteor Młodej Polski, jak później Przybyszewskiego nazywano. I po zniszczeniach duchowych, moralnych, jakie Meteor po sobie pozostawił, sam wekslując się na spokojniejsze tory życia, w psychice Weissa, jednego z zauroczonych i oszukanych, zarysował się obraz Przybyszewskiego jako demona, unieszczęśliwiającego innych, nie da się ukryć, skazującego Dagny na śmierć. Po czym rysowała się i rysowała się w wyobraźni malarza scena, którą w końcu, po paru latach, uwiecznił w Demonie.
Tu nie ma co opowiadać. Trzeba spojrzeć na obraz!
Wojciech Weiss „Demon”, 1904 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Wcześniej Weiss, uczeń Matejki i wszystkich z Matejkowskiej Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie – Cynka, Jabłońskiego, Łuszczkiewicza, Unierzyskiego – tworzył w ostatnich latach XIX wieku płótna esencjonalne uczuciowo i emocjonalne w formie. Suchotnik i Melancholik to płótna utrzymane w brązowawym tonie półmroku, zdecydowanie dekadenckie, podobnie jak Upadła dziewczyna. Trudno powiedzieć: więcej tam realizmu i krytyki społecznej, czy raczej jednak specyficznie ukierunkowanej młodopolskiej malowniczości? Ale oto już wychodzimy z Weissem w plener: w jasnym pejzażu kumuluje się siła witalna, ale nie zdrowa, rześka. Z rejonów piwnicznego kwiatu pochodzi postać nagiego bladego chłopca, w którym budzi się – lecz jakże rachitycznie! – mężczyzna.
Wojciech Weiss „Melancholik”, 1898 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Wojciech Weiss „Suchotnik”, 1898 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Już wystawiał (profesor Jan Stanisławski rekomendował jego Melancholika na wystawę elitarnego towarzystwa „Sztuka”), a nie przestawał studiować – już nie w Szkole Sztuk Pięknych, lecz w Akademii, w tym samym gmachu, uczelni zreorganizowanej przez Fałata, w pracowni Wyczółkowskiego), wreszcie, po otrzaskaniu się z Paryżem i cudownościami Italii, jako malarz ukształtowany w ciągu jedenastu lat, zadziwił!
Fragment ekspozycji Muzeum Narodowego w Poznaniu z „Upadłą dziewczyną” Wojciecha Weissa.
Już w 1900 za świetnie namalowany – powiedziałbym, w stylu Édouarda Maneta – Portret rodziców Wojciech Weiss otrzymał złoty medal na Wystawie Światowej w Paryżu. Ta mocna nagroda umożliwiła dwudziestopięcioletniemu artyście swobodne działania twórcze – a on z tej możliwości z pełną świadomością korzystał. Doskonale wiedział, że wartości plastyczne jego obrazów tkwią w lekkości. Ze świetnie opanowanym rysunkiem, z wrodzonym talentem kolorystycznym, z pędzlem posłusznym bystrej obserwacji, zrezygnował z wykańczania obrazów olejnych; zazwyczaj zaznaczał formę kilkoma ruchami pędzla i to wystarczało… trzeba jednak dodać, że ten ślad szybkiego ruchu wystarczał za najstaranniejszy modelunek. Artysta chwytał postacie w ruchu z zacięciem karykaturzysty. Ale ani mu nie chodziło o jakąś rodzajowość. Najdalszy wówczas od publicystyki, bywał jednak w twórczości plastycznej całkiem w pobliżu literatury pięknej. Próchno Berenta, Henryk Flis Stanisława Antoniego Muellera, poezje wczesnego Staffa – te utwory, które przetrwały próbę czasu, są pokrewne wczesnym, a już przecież dojrzałym, obrazom Weissa.
Wojciech Weiss „Portret rodziców”, 1899 rok, źródło: Fundacja Wojciecha Weissa
Wojciech Weiss „Autoportret z maskami”, 1900 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
W pierwszym ćwierćwieczu życia malarz melancholii pustych dworców Płaszowa, zimnych szyn przecinających strzyżowskie łąki, symbolicznego, malowanego w Paryżu Autoportretu z maskami, Opętania, pogrążonej w czerwieni, świecącej w obramieniu rozszalałej pod swobodnym pędzlem zieleni szmaragdowej i czerni wielofiguralnej kompozycji wypełnionej zarysami nagich postaci, wreszcie (wychodząc o dwa, trzy lata poza ten okres) bardzo krakowskiego w nastroju Pogrzebu w mieście, nie przestawał studiować aktów męskich i chłopięcych w zaciszu krakowskiej pracowni przy Podzamczu – ba, nawet wystawiał te studia, nadając obrazom bardziej lub mniej symboliczne tytuły. I raczej nie było słychać o skandalu.
Wojciech Weiss „Pogrzeb w mieście”, 1904 rok, źródło: Fundacja Wojciecha Weissa
Źródła:
- Wiesław Juszczak, Młody Weiss, Warszawa 1979
[Część II artykułu „Nieustannie oczarowany” -> przeczytaj]
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>