Schorowany, w drugiej połowie żywota, ale wciąż czynny jako malarz, January Suchodolski (1797–1875) udzielał rad synowi, Zdzisławowi, który również kierował się na artystę, chcąc go uchronić przed ewidentnymi niebezpieczeństwami: … potrzeba, abyś się starał pracować ile możności stojąc, nie siedząc skurczony, jak to ja robię, mnie nikt nie przestrzegał i stąd największa przyczyna mojej choroby. Chodziło głównie o rozmaite dolegliwości krążeniowe, w pewnym wieku lawinowo rujnujące organizm.
Gdy to pisał z Warszawy do syna, studenta pierwszego roku Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie, był jednak jeszcze czynny, znany z niesłychanej płodności; kłopoty zaczną się dopiero za dwa lata, w 1856, kiedy tuż przed oknami jego pracowni wybudują dwupiętrowy dom, zasłaniający zupełnie światło.
Dwa lata wcześniej zarówno Suchodolski junior, jak i jego najlepszy kolega ze studiów, Andrzej (Jędrzej Bronisław) Grabowski, późniejszy znakomity portrecista i brat Wojciecha, także malarza, tragicznego narzeczonego Anny Bilińskiej, wzięli sobie do serca również inne ostrzeżenia Januarego Suchodolskiego, tego niezrównanego w swoim czasie polskiego batalisty, nazywanego polskim Vernetem: Co się tyczy oczów, nie rób nigdy takiego głupstwa, jak ja robiłem, i nie kopiuj słońca zachodzącego z natury.
Portret Januarego Suchodolskiego autorstwa Maksymiliana Fajansa
Oto jednak zgubna dla wzroku i dla recepcji twórczości przez współczesnych mu krytyków pasja badawcza Januarego Suchodolskiego zaowocowała po niecałych dwóch stuleciach: artysta w ostatnim dziesięcioleciu życia i twórczości lekceważony w recenzjach wskutek nadużywania pomarańczowych i różowych refleksów w kompozycjach wielofiguralnych, owych bitwach, wjazdach i przejazdach konnych na tle pejzażu i weduty, w perspektywie powietrznej, dziś, po doświadczeniach impresjonizmu, ekspresjonizmu, wreszcie surrealizmu, jawi się jako oryginalny malarz, odważnie przełamujący konwencje. Powtórzę: nazywano go polskim Vernetem. I rzeczywiście, nieodrodny początkowo uczeń mistrza, Suchodolski niekiedy wręcz powtarzał motywy kompozycyjne francuskiego mistrza i pedagoga artystycznego Horacego Verneta. W czarnobiałych reprodukcjach podobieństwo mogłoby wyglądać na uderzające. Tymczasem w kolorze… Ach! Dla Verneta, znakomitego rysownika, naturalisty przeciwstawiającego się klasycyzmowi, kolor nie był problemem, nie należał do zagadnień, które należało zgłębiać. Horacy Vernet stosował koloryt lokalny. W rezultacie jego kolosalne obrazy, służąc narracji, niekoniecznie cieszyły oko. Suchodolski, jak się wydaje, zapragnął, jako następca, skorygować ten mankament. Niczego nie ogłaszał; manifestem miały być jego nowe obrazy.
January Suchodolski (1797-1875), „Bitwa pod Tudelą”, 1827 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
January Suchodolski (1797-1875), „Chodkiewicz pod Kircholmem”, 1858 rok, źródło: Rempex
Krytycy, oszołomieni obłokami rumianymi od refleksów zachodzącego słońca i ultramarynowym dymem z armat, ruszyli z kopyta z negatywną krytyką. Przyzwyczajeni do poważnych (czytaj szarobrudnych) tonów kolorystycznych w obrazach przedstawiających epizody z powstania listopadowego, czy dawniejsze, z czasów Potopu, nie szczędzili krzywdzących słów obrazom Suchodolskiego, dziś to widać, w pewnym stopniu prekursora malarstwa batalistycznego o rozjaśnionej gamie kolorystycznej, uprawianego później, w latach 30. XX w., przez odnowionego dokonaniami postimpresjonistów Wojciecha Kossaka, kontynuowanego przez Jerzego ostatniego z dynastii osiadłej w Krakowie na „Kossakówce”.
Wracamy do Januarego Suchodolskiego. Twórca co najmniej czterystu obrazów olejnych, w tym kilkudziesięciu kolosalnych wymiarów, działał w czasie zaborów, a żeby móc działać, korzystał z dotacji i stypendiów rządowych, pochodzących z carskiego skarbca. Z jednej strony w swojej warszawskiej pracowni, w domu, w którym piętro niżej mieścił się konsulat austriacki, malował kolejne epizody z wojny kaukaskiej na zamówienie cara Mikołaja I oraz ich repliki dla krwawego namiestnika Królestwa Polskiego Iwana Paskiewicza, ponurego rusyfikatora, z drugiej – „Jadwigę po ślubie z Jagiełłą”, „Wjazd Jana III do Wiednia”, „Wjazd generała Jana Henryka Dąbrowskiego na czele Legionu do Rzymu”, „Atak szwadronu Kozietulskiego pod Somosierrą”, „Śmierć Cypriana Godebskiego w bitwie pod Raszynem”, oczywiście „Śmierć księcia Józefa Poniatowskiego w bitwie pod Lipskiem w nurtach Elstery”, oczywiście masę płócien ze Stefanem Czarnieckim w roli głównej, sceny Napoleońskie, obowiązkowo Somosierrę, także z polskimi Legionistami pod San Domingo…
January Suchodolski (1797-1875), „Farys”, 1836 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu
January Suchodolski (1797-1875), „Ranny ułan”, 1855 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Jakim cudem godził…? O to trzeba by najpierw zapytać sławnego na cały świat Verneta, francuskiego artystę, który nie musiał, a przecież malował dla cara obrazy dworskie, portrety, sceny nie tylko z parad i z rosyjskich zwycięstw, lecz także – na specjalne życzenie Imperatora – kolosalne płótno przedstawiające inwalidę wojennego, byłego żołnierza Napoleona, który, bez nogi, stojąc oparty o kule w otoczeniu dwóch małych synów wręcza Napoleonowi petycję podczas parady na dziedzińcu pałacu Tuileries w Paryżu. Horace Vernet namalował ten obraz w roku 1838 na specjalne zamówienie cara, który kazał zawiesić płótno w miejscu, z którego codziennie będzie mógł dostawać przestrogę przed lekceważeniem przeciwnika. Więc temat, więc fabuła, anegdota, barwna narracja. To było najważniejsze – nie tylko dlatego, że jeszcze przez kilka lat nie upowszechniano fotografii.
Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że car płacił świetnie… Wszyscy w kraju jakoś to rozumieli, szanowali wolność artysty, w tej wolności nie mogła się mieścić obłuda, nie mógł mieć miejsca cynizm. Czy tak? Trudno zapewnić. Lecz przecież polscy arystokracji zamawiali obrazy tego samego malarza, który malował dla ciemiężców. „Roman Sanguszko w bitwie z Tatarami”, olbrzymie przecież płótno Suchodolskiego, powstawało w roku 1843, w tym samym czasie, kiedy w pracowni na płótnie na dwa metry szerokim dosychała „Apoteoza Napoleona”. Nam się dziś nie bardzo mieści w głowie, że w tym samym czasie obok „Przeprawy wojsk cesarsko-rosyjskich przez rzekę Arcx” dla Paskiewicza namalował na zamówienie cara „Zwycięstwo wojsk rosyjskich pod komendą Paskiewicza nad Abbaz-Mirzą pod Elizawetpolem” – o wymiarach, bagatela, 235 x 350 cm.
January Suchodolski (1797-1875), „Portret konny Paskiewicza”, około 1841 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
January Suchodolski (1797-1875), „Ułani Księstwa Warszawskiego”, 1852 rok, źródło: Desa Unicum
W roku 1838, a więc pięć lat wcześniej, Józef Ignacy Kraszewski, dwudziestosześcioletni wówczas dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Petersburskiego”, wraz z Zofią, świeżo poślubioną bratanicą prymasa Woronicza, przekroczył progi pracowni wielkiego wówczas Januarego Suchodolskiego. Sam ziemianin z koneksjami (za wstawiennictwem ciotki, przełożonej wileńskich wizytek, u generał-gubernatora Kraszewski uniknął być może śmierci, a na pewno branki jako represji za udział w powstaniu listopadowym) nie mógł się nadziwić, że Suchodolski, syn skarbnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, nie straci na tytule artysty. Pisał, że od dawna pragnął poznać i artystę, razem półwojskowego, półmalarza, półszlachcica, który porzuciwszy to życie swojej braci-szlachty, próżniackie i niezapełnione, nie wahał się z swoim pięknym imieniem wziąć pędzel w ręce.
Kraszewski szukał swojego miejsca na świecie, Suchodolski już je znalazł. Kraszewski nie wspomniał, że Suchodolski jest kapitanem w stanie spoczynku, człowiekiem, którego sytuacja po upadku powstania listopadowego wyglądała jednak lepiej niż wielu represjonowanym, albowiem – uczestnik bitew pod Wawrem, Grochowem i Iganiami, został dymisjonowany i objęty amnestią. Bracia Januarego nie mieli tyle szczęścia, wręcz przeciwnie, ot, polskie dzieje. Jako były adiutant generała Krasińskiego (ojca Zygmunta, wieszcza), lojalistę, który wyjechał do Petersburga, bez względu na różnice poglądów przyjaciela z kampanii Napoleońskiej na dobre i złe, poprosił o wstawiennictwo do cara o nieliche stypendium na kontynuację rozpoczętych w Paryżu u Verneta studiów malarskich. Uzyskał je, wraz z żoną i synkiem osiedlił się w Rzymie. I tak to się zaczęło. Artysta wobec światów równoległych: z tytułem członka Imperatorskiej Akademii Sztuk Pięknych wiązało się dlań przydzielenie apartamentów w gmachu Akademii w Petersburgu, a po obmalowaniu tysięcy metrów płócien na chwałę cara, wycofuje się do Warszawy, stamtąd odbywa podróże do najbardziej szacownych polskich arystokratów, pracując dla nich artystycznie. Jadwiga Łuszczewska – Deotyma, zanotowała: January Suchodolski, równie dzielny żołnierz, jak malarz, równie nadobny, jak złośliwy.
January Suchodolski (1797-1875), „Śmierć Cypriana Godebskiego pod Raszynem”, 1855 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
January Suchodolski (1797-1875), „Widok na zamek w Radziejowicach”, 1840 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Musiał się bronić. Znakomity i niezwykle płodny malarz uprawiał tematyczny płodozmian, ustąpił pierwszeństwa w sztuce genialnemu młodzieńcowi, Janowi Matejce, którego podziwiał. Po ponurych przejściach rodzinnych, rozedrgany, doznał bezwładu prawej ręki, taki stan trwał przez niemal dwa lata, kondycja fizyczna zespolona z mocnym charakterem pozwoliły mu odzyskać sprawność. I znów sprawy polskie: w roku 1863 syn, malarz religijny Zdzisław, za ukrywanie powstańców został zamknięty na rok śledztwa w więzieniu kryminalnym. Majątek zrujnowany. Ale nie skonfiskowany. January Suchodolski pracował niemal do końca, do siedemdziesiątego ósmego roku życia. Został pochowany obok żony na cmentarzu w okolicach tego swojego majątku Boimie na Podlasiu, z letnią pracownią, nabytego w najlepszych swoich czasach, kiedy miał spokój do pracy i ani jedna strona, ani druga, nie widziała nic zdrożnego w tym, że obok obrazów dla imperatora i jego namiestników malował apoteozy, tryumfy i upadek Napoleona, a na świetnie skomponowanych, z ducha romantycznych płótnach zilustrował najjaśniejsze, najbardziej bohaterskie i mądre wydarzenia z historii Polski.
January Suchodolski (1797-1875), „Obrona Częstochowy”, 1846 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
January Suchodolski (1797-1875), „Berezyna”, około 1859 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu
Źródła:
- Krystyna Sroczyńska, January Suchodolski, Wrocław 1961
- Andrzej Ryszkiewicz, Początki handlu obrazami w środowisku warszawskim, Wrocław 1953
- Jadwiga Puciata-Pawłowska, Dzieje Miejskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Malarstwa w Warszawie, Warszawa 1939
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>