Wszyscy wiedzą, że najulubieńszym studentem Jana Stanisławskiego i kontynuatorem jego metody twórczej był Stanisław Kamocki. Gdy jednak maleńkie formaty pejzaży Stanisławskiego mogły, już pięknie oprawione, znaleźć się w salonach mieszczańskich głównie ze względu na efektowną kolorystykę, a końcu i dzięki modzie na Stanisławskiego, po przedwczesnej śmierci mistrza jego były uczeń musiał znaleźć taki sposób przedstawiania rzeczywistości przy uwzględnieniu panujących gustów, alb nikt nie śmiał go nazwać epigonem Stanisławskiego.
Kamocki bez wątpienia zastanawiał się intensywnie, jakie ruchy powinien wykonywać, aby utrwalić się w świadomości ewentualnych nabywców swoich obrazów, ponieważ życie wołało jeść, a rzeczywistość skrzeczała. Nie było tak różowo, jak się mogło wydawać, że będzie, artyście malarzowi z dyplomem Akademii Sztuk Pięknych, gdzie rok po roku uzyskiwał brązowe i złote medale, i po dalszej kilkuletniej edukacji artystycznej w Paryżu. Z krakowską ASP uda mu się związać się dopiero po parunastu latach, na razie wykładał i prowadził pracownię w nowo powstałej Szkole Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej, uczelni, która była dla ASP w pewnej mierze konkurencją, ponieważ kobiet na studia w Akademii jeszcze nie przyjmowano. Wprawdzie Maria Niedzielska zatrudniała u siebie również profesorów z placu Matejki, lecz Kamocki, jeszcze bez tytułu naukowego, miał prawo cierpieć na niedostatek prestiżu, a poza tym szkoła prywatna nie zapewniała takich apanaży, jakie były udziałem pedagogów artystycznych opłacanych przez rząd ck Austrii. Wracam w tym miejscu do sposobu. Sposobu plastycznego odzwierciedlania natury, duktu pędzla, powierzchni, który wyróżniałby pozytywnie owoce twórczości Kamockiego, artysty wprawdzie młodopolskiego, ale nie zamierzającego tworzyć sztuki dla sztuki. Jego twórczość miała cieszyć oko odbiorców, a malarzowi zapewniać byt.
Profesor Stanisław Kamocki (z prawej) ze studentami podczas zajęć w plenerze, źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Profesor Stanisław Kamocki (2. z lewej) ze studentami podczas zajęć w plenerze. Widoczny również student Emil Krcha (siedzi na kamieniu), źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Studenci podczas zajęć z malarstwa w pracowni profesora Stanisława Kamockiego (stoi z lewej), źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Przede wszystkim, w odróżnieniu od Stanisławskiego, malował na dużych formatach. Od mistrza wziął zawiesistą farbę, śmiały, zdecydowany dukt pędzla. Jeszcze efekty kolorystyczne – i to wszystko. Obrazki Jana Stanisławskiego, malowane na deskach lub na tekturze – to były drogie kamienie. Błyszczały i radowały oko, koiły duszę, oprawione w tło salonów kulturalnych nabywców. Nie było aż tak ważne, co dany krajobraz przedstawia; kopuły cerkwi połyskiwały złotem, chmury, zawieszone na lapis lazuli, ciągnęły się jak nawarstwione sznury pereł. Domysły i aura tajemnicy towarzyszyły oglądaniu tamtych obrazów. Stanisław Kamocki doszedł snadź do wniosku, że skończył się okres tajemnic, a konkrety towarzyszą życiu i działalności „byczych gości’, ludzi czynu o mocnych karkach, pozostawiał więc na swoich płótnach sumiennie narysowane i smacznie namalowane fragmenty architektury sakralnej oraz wiejskie, najlepiej góralskie domostwa – obok tego, co nagrzane w słońcu, aż pachnie, owych łanów zbóż, traw przed skoszeniem, kwiecia, stawów, potoków, skałek, lasów i drzew. Malowane z talentem, świetne warsztatowo, ale nie efekciarskie, raczej solidne płótna Kamockiego rychło poczną wypierać ze ścian salonów niewielkie pejzażowe precjoza pędzla jego mistrza.
Skąd przychodzimy? To ważne. Stanisława Kamocki (1875–1944) urodził się w Warszawie, wówczas pod zaborem rosyjskim. Syn architekta, Polak, był poddanym rosyjskim, studiował w Krakowie pod zaborem austriackim. Ożeniony w 1912 z Zofią z Zatheyów córką Hugona, pisarza i pedagoga, odbył niemal wówczas obowiązkowe dla malarzy podróże artystyczne do Włoch, Niemiec, Szwajcarii. No i ten Paryż: trzy lata nad Sekwaną. Brał udział w wystawach, sprzedawał swoje obrazy. Na jego pejzaże byli już amatorzy, wyrobił sobie markę. Czy w karierze przeszkodził ostry wiraż historii? Chyba nie, może nawet przeciwnie. Kamocki, od dziesięciu lat członek elitarnego Towarzystwa Artystów Sztuka i sławnej Secesji Wiedeńskiej, w roku 1915 wstąpił do Legionów, służył tam, w szeregach I Brygady, pod nazwiskiem – z przyczyn administracyjnych – Stefan Kozłowski. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości artysta z piękną kartą legionową został mianowany profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i prowadził tam katedrę malarstwa pejzażowego. Ukochany przez swoich studentów prawie tak, jak on i jego koledzy kochali kiedyś Jana Stanisławskiego, organizował plenery malarskie z prawdziwego zdarzenia. Dawał przykład, sam zasiadając do polowej sztalugi rozstawionej w cieniu gruszy, i malując krajobrazy ziem podkrakowskiej, sandomierskiej i podhalańskiej. Sam, w celu poszukiwań motywów bardziej, by tak rzec, egzotycznych, ruszał ze szkicownikiem dalej. Tematem jego penetracji, także par excellence malarskich, były Podole, Wołyń i Spisz.
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Widok na klasztor w Czernej”, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Motyw z Radziszowa”, 1907 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Kościół w Libuszy”, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
W krajobrazach bezpośrednio z natury, które niebawem będzie malował nie na płótnie, lecz na tekturze pokrytej bardzo chłonnym gruntem, nie będzie już tak ryzykownej kompozycji, jaka cechowała jego wcześniejsze pejzaże. Na przykład „Widok na klasztor w Czernej”. Widok zza drzew i z góry, tak kadrowany, że w patrzącym budzi się myśl, że to on sam właśnie stoi na wzgórzu i trochę drży od wilgoci traw, krzewów i rozmiękłej ziemi, okazał się niejako znakiem rozpoznawczym artysty. Tak Kamocki będzie malował od roku 1905 aż do wstąpienia do Legionów. Pomysłowe ujęcia motywów takich jak „Kościół w Woli Radziszowskiej”, którego wiele wersji się zachowało, złotych łanów pól Sandomierszczyzny, wycinków kwitnących sadów, niezwykłych, konkretnych tak bardzo, że aż mało zwiewnych obłoków w Radziszowie, w latach dwudziestych XX w. poczęły ustępować miejsca pejzażom mniej wyrafinowanym kompozycyjnie, co wcale nie znaczy, że konwencjonalnych.
Dojrzały, a ściślej starzejący się malarz dążył najwyraźniej do przekazania najprostszymi środkami prawdy o przedstawionym świecie. Najprostszymi – to znaczy znanymi tylko jemu, wypróbowanymi, wypracowanymi dziesiątkami lat. I to nie była prawda o przemijających cudach natury, o oświetleniu słonecznym, które ozdabia elementy pejzażu, lecz prawda dnia codziennego. Dotychczasowe zostawienia barw, które pomagały widzowi ruszyć na podbój nowego dnia, wyzwalając go z marazmu, może z niewoli kaca, Stanisław Kamocki zastąpił wykwintnymi szarościami, zawsze z przebłyskiem tonów oliwkowych zieleni, zgasłych szmaragdów, ochry i srebrzystych błękitów. Te niby obojętne wobec widza obrazy o matowej powierzchni znajdowały amatorów i coraz liczniejszych nabywców. Doszło do tego, że w każdym dobrym zakopiańskim domu (a Kamocki coraz częściej zaglądał ze studentami pod Giewont) musiały obowiązkowo wisieć jego obrazy.
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Mgły nad Czarnym Stawem”, źródło: DESA Katowice
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Widok na Tatry z Gubałówki”, źródło: Agra Art
Członek założyciel Towarzystwa Sztuki Podhalańskiej, Kamocki w dwudziestoleciu międzywojennym dzielił czas między Kraków a Zakopane. Wspólnie m.in. z Władysławem Jarockim rozwijał działalność domu plenerowego na Harendzie, który w 1927 roku stał się własnością krakowskiej ASP. Możliwe, że zamierzał osiąść na stałe pod Tatrami, wszak miał w Zakopanem na Kasprusiach własny dom, w którym gromadził przedmioty sztuki ludowej. Plany spokojnej starości zniweczyła wojna i okupacja. Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie zamknęli Niemcy w 1940 i przemianowali ją na Städtische Handwerker- und Kunstgewerbeschule. Wykładało w niej wielu dotychczasowych profesorów artystycznych, w tym Stanisław Kamocki. Uczelnia działała aż do klęski Niemców pod Stalingradem.
Od roku 1942 Kamocki, człowiek koleżeński, potrafiący słuchać, altruista ujmujący się za skrzywdzonymi, nie troszczący się o własne korzyści, ale jednocześnie źle znoszący żywiołowo rozwijające się sytuacje, z dwojga złego wybrał Zakopane i tam zdecydował się na podjęcie pracy w zarządzanej przez Niemców Państwowej Zawodowej Szkole Góralskiej Sztuki Ludowej. Zdaje się, że nie miał wyjścia, W przeczuciu śmierci, sześćdziesięcioośmioletni, rysował autoportrety; tzw. zdrowa kreska kontrastowała z dramatyzmem wyrazu twarzy dobrego a udręczonego człowieka, młodopolskiego artysty, którego świat uległ degradacji.
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Autoportret”, źródło: Rempex
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Autoportret ze szkicownikiem”, źródło: Sopocki Dom Aukcyjny
Stanisław Kamocki (1875-1944), „Wisła pod Sandomierzem”, około 1920 roku, źródło: Muzeum Narodowe w Kielcach
Źródła:
- Janina Lazar, Kamocki Stanisław Józef Juliusz, w: Polski Słownik Biograficzny, tom XI (red. nacz. Emanuel Rostworowski), Wrocław-Warszawa-Kraków 1964–1965, s. 587–589.
- Jan Skotnicki, Przy sztalugach i przy biurku, Warszawa 1957.
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>