[Poniższy tekst jest kontynuacją artykułu -> przeczytaj część I]
Koń kopnął go w twarz.
Poturbowany miał czterdzieści siedem lat. Gdy odzyskał przytomność, musiał przejść do innej rzeczywistości. Po wypadku wciąż nazywał się Witold Pruszkowski, ale już nie był tym szczęśliwym artystą, którego obrazy (jakby jego zamożności było za mało), kupowano za sumy identyczne jak wyznaczane przez najwyżej się cenionego Matejkę.
Z tamtego pięknego czasu pozostały portrety. Nie na sprzedaż. Arcydziełem w polskim malarstwie jest portret szwagierki, Stefanii Fedorowiczowej. I to nie tylko z powodu znakomitej techniki, zdecydowanych uderzeń i maźnięć pędzla, pod ręką mistrza wyznaczających formy przestrzenne i ruch przedstawionej postaci. Nie tylko z powodu ryzykownego tła dla bladej karnacji modelki, stanowiącego nadzwyczaj barwny, pasiasty parawan. Mówi się, że ten portret przypomina w sensie formy i techniki malarstwo Édouarda Maneta. Czas dodać, że przewyższa wielkiego francuskiego impresjonistę psychologiczną siłą wyrazu wesołej z natury mieszkanki Krakowa, z humorem gaszonym wskutek problemów ze zdrowiem.
Witold Pruszkowski „Portret Stefanii Fedorowiczowej na otomanie”, 1879 rok,
źródło: Lwowska Galeria Sztuki
Witold Pruszkowski „Portret Stefanii Fedorowiczowej”, 1878 rok,
źródło: Państwowe Zbiory Sztuki na Wawelu
Co przedtem było jeszcze? Profetyczna, symboliczno-baśniowa Spadająca gwiazda; porażająca srogim erotyzmem, błyskotliwie namalowana Wiosna; symboliczny Grób samobójcy, nastrojowe, oszczędne kolorystycznie Zaduszki i wizyjny pastel Eloe, inspirowany Anhellim Juliusza Słowackiego.
Wciąż miał wszystko, co zaspokajało potrzeby cywilizowanego Europejczyka z końca XIX wieku, ale od momentu utraty zdrowia rzeczy luksusowe przestały mieć dla niego znaczenie. Próbował leczyć zachowawczo skutki kopnięcia, lecz opuchlizna i ból nie do zniesienia kazały mu opuścić miejsce wytwornej izolacji, czyli otoczony brzozami dom i pracownię w jurajskim pejzażu podkrakowskiego Mnikowa. Do tego folwarczku, który sam przysposobił, będzie teraz wracał coraz rzadziej. Między licznymi operacjami w klinice profesora Alfreda Obalińskiego będzie raczej przebywał w pied-à-terre przy Karmelickiej (wówczas pośród ogrodów).
Witold Pruszkowski „Wiosna”, 1887 rok,
źródło: Lwowska Galeria Sztuki
Witold Pruszkowski „Spadająca gwiazda”, 1884 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Do niedawna żonie (poślubionej siostrze ciotecznej) i jedynakowi Kazimierzowi nie pozwalał zaglądać do pracowni, gdzie malował i pisał dramaty, teraz zamknął się przed nimi definitywnie. Zrezygnował z upodobań, które dotąd dawały mu głębszy oddech; poszło w niepamięć jego bratanie się z chłopami z okolic. Nazywany demokratą, do niedawna trzymał do chrztu setki chłopskich dzieci, weszło w zwyczaj, że młode pary zajeżdżały po ślubie do jego domu, a on „rzucał pieniędzmi”. Fascynował sielskie otoczenie, podobnie jak wcześniej fascynował środowisko krakowskiej bohemy, wodząc rej nie tylko w kawiarniach, lecz i na łamach czasopisma „Diabeł”, w którym celował w karykaturach politycznych, smagając galicyjskie kołtuństwo.
Witold Pruszkowski „Portret syna artysty z psem”, 1881 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Mogłoby się wydawać, że wyłącznie leczeniem zajmuje się człowiek, któremu od trzech lat próchnieje twarz. Tymczasem Witold Pruszkowski wracał, już bez prawego oka, z wrocławskiej kliniki profesora Jana Mikulicza-Radeckiego – świadom wyroku, lecz jeszcze nie w rozpaczy. Zamykał się w pracowni, w której wykańczał przejmujące płótno na blisko dwa metry szerokie, niby utrzymane w szarościach, a jednak mocne kolorystycznie; te gradacje czerwieni zorzy na horyzoncie wpływają na nastrój obrazu Na zesłanie w Sybir, a czerń w środkowych partiach umacnia kompozycję jak niewidoczna żelazna konstrukcja. Słup z dwugłowym rosyjskim orłem, krzyż, postacie mające nikłe szanse na przeżycie w razie śnieżnej burzy, cała ta pozorna asceza przedstawienia wywołuje w widzu poczucie własnej marności wobec potęgi dzieła, które z założenia ani zachęca, ani żąda poklasku.
Witold Pruszkowski „Eloe”, 1892 rok, źródło: Muzeum Narodowe we Wrocławiu
Nie zdążył już ukończyć tryptyku Zaczarowane skrzypce. Na jednym ze skrzydeł wymodelował postać prześlicznego pastuszka. Chłopiec ten gra na skrzypcach i przypomina jedną z postaci pastuchów koni z wczesnego obrazu Pruszkowskiego, Kiedy ranne wstają zorze, namalowanego po nocy spędzonej z przyszłymi modelami przez niego, jak się okaże, prekursora młodopolskiej chłopomanii, gdy latem 1876 pracował opodal nad polichromią kościoła przy klasztorze Cystersów w Mogile.
Witold Pruszkowski „Pastuszek” z tryptyku „Zaczarowane skrzypce”, 1894-1896,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Witold Pruszkowski „Zaduszki”, skrzydło tryptyku, 1888 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Z Mnikowem pożegnał się w 1894. W Krakowie byli lekarze, środki uśmierzające ból. We wrześniu 1896 z żoną i siedemnastoletnim synem przeniósł się do krewnych – daleko – do Kołomyi… Od połowy września w prasie krakowskiej i lwowskiej pojawiały się inseraty zaniepokojonej rodziny: „Czy ktoś zna miejsce pobytu Witolda Pruszkowskiego?”.
Rozpoznano go 10 października 1896. Omdlałego, świetnie ubranego mężczyznę z twarzą w bandażach zabrało z restauracji na dworcu w Peszcie Pogotowie Ratunkowe. Gdy w szpitalu św. Szczepana odzyskał przytomność, wyznał, że kierował się do Nicei. Tegoż dnia przed śmiercią życzył sobie, żeby mu podano ołówek i mieszczący się w kieszeni „Pamiętnik”. Nie odnaleziono tego dokumentu miesiąca podróży-ucieczki. Artysta, pochowany w Budapeszcie, pozostawił dla nas obrazy. A pośród rękopisów szkic do powieści Wdowa – ślad twórczej obrony przed bezwzględnością fatum.
Witold Pruszkowski „Kiedy ranne wstają zorze”, 1876 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
P.S. W najbliższym czasie – krótko o tajemniczym zniknięciu najbardziej realistycznego obrazu Witolda Pruszkowskiego.
Źródła:
-
Stosowne hasła w Polskim Słowniku Biograficznym i w Słowniku Artystów Polskich
-
Marian Trzebiński, Pamiętnik malarza, Wrocław 1958
-
Dür [Jan Dürr-Durski], Ostatnie lata Witolda Pruszkowskiego. „Kurier Literacko-Naukowy”, R. XII: 1935, nr 5, s. I, II. Dodatek „IKC”, nr 34; nr 6, s. II, III
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>
Zastanawiam się nad źródłami niektórych faktów, np. „Tegoż dnia przed śmiercią życzył sobie, żeby mu podano ołówek i mieszczący się w kieszeni „Pamiętnik”. Warto – jak sądzę – podać konkretny przypis. Wiem, że to może wynikać z potrzeby fabularyzacji biografii 🙂 Mały zamęt biograficzny: na koniec opowieści przywołany zostaje fakt, gdy Pruszkowski malował z Piccardem malowidła w kaplicy Cystersów. Ale to drobiazgi. Artykuł potrzebny, zwłaszcza, że ten fascynujący obszar pozostaje dotąd niezbadany, podobnie jak twórczość artystów niemalże całej generacji. A szkoda, bo to wyjątkowe życiorysy.
bardzo ciekawe opracowanie , jak zwykle dużo dobrej pracy. Obrazy wiedziałam znałam i informacje o malarzu ale bardzo lakoniczne.Teraz jestem bardzo ukontentowana tym bardzo ciekawym opracowaniem. dziękuję bardzo
Dziękujemy za miłą opinię! 🙂