[Poniższy tekst jest kontynuacją artykułu -> przeczytaj część I]
Maurycy Gottlieb „Chrystus nauczający w Kafarnaum”,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Podczas malowania Żydów modlących się w Święto Pojednania, notował: „Jak ja głęboko pragnę wyeliminować wszelkie uprzedzenia wobec moich ludzi! Z jaką zachłannością usiłuję wykorzenić nienawiść otaczającą dwa narody, uciśniony i udręczony, i przynieść pokój między Polakami i Żydami, żeby kronika żalu i bólu mogła wreszcie przejść do historii”.
Próbował zapełnić puste miejsce. Panna nazywała się Lola Rosengarten (identyczne inicjały jak Laura!), była pod opieką ojca, Maurycy towarzyszył. Po wspólnych wakacjach w Truskawcu i we Lwowie raz na zawsze opuścił Monachium.
Ojciec uszczuplił mu apanaże, lecz szczęśliwa gwiazda zaświeciła i syn naftowego przemysłowca, potrafiący z portretowanych wydobyć uduchowienie, wzbudził zachwyt publicysty Ignacego Kurandy, prezesa Gminy Żydowskiej w Wiedniu. Kuranda, senator, polityk liberalny (przez Gottlieba sportretowany w czerniach, o wymownym spojrzeniu ciemnych oczu w bladej twarzy mężczyzny, który unika spacerów) uruchomił fundusze i umożliwił artyście twórczy pobyt we Włoszech. Wenecja, potem Rzym, gdzie na szkic Gottlieba zwrócił uwagę baron Heinrich Karl von Hamerle, ambasador austriacki w Italii, miłośnik sztuki i malarz dyletant. Odstąpił mu luksusowe atelier. tam Gottlieb namalował wielką kompozycję Chrystus nauczający w Kafarnaum, do której motywy szkicował w rzymskim getcie.
Maurycy Gottlieb „Portret Anny, siostry artysty”,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Maurycy Gottlieb „Portret Ignacego Kurandy”, 1878 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Maurycy Gottlieb „Portret młodej Żydówki”, 1879 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Palec losu – że w Rzymie się pojawił Matejko! W tryumfalnej podróży w grudniu 1878, podczas bankietu, publicznie wyściskał Gottlieba i nazwał go największym malarzem Polakiem Żydem. Zapraszał do Krakowa, uznał go za następcę, doradzał powrót na trakt malarstwa historycznego, jak z rękawa wytrząsnął dlań temat: Kazimierz Wielki nadający prawa Żydom. Zarysował widoki na objęcie przez Gottlieba pracowni w Szkole Sztuk Pięknych… Ojciec Maurycego, sam w obliczu plajty, pisał z Drohobycza: „Wszystko tu sztuką, każdy widok pobudza do nowej pracy” i pytał: „Czy w Krakowie na pewno dostaniesz taki bodziec?”.
Wiosną 1879 widział się z ojcem po raz ostatni. W Krakowie, formalnie student w Szkole Sztuk Pięknych, już konstrukcyjnie „postawił” Kazimierza Wielkiego nadającego prawa Żydom – i nagle się zdarzyło coś, co mu po raz pierwszy i ostatni wytrąciło paletę. Porzucił pracownię, szalał w podróżach między Krakowem a Wiedniem. Przyczyna? Spokojnie układał się z Lolą Rosengarten w sprawie ślubu – ale na wiadomość, że Laura Rosenfeld właśnie teraz poślubia innego, odchodził od zmysłów.
Maurycy Gottlieb „Żydzi modlący się w Jom Kippur” (fragment), 1878 rok, źródło: Muzeum Sztuki w Tel-Awiwie
Laura Rosenfeld sportretowana jako kobieta w czepcu i czerwonej sukni, autoportret Gottlieba u dołu fragmentu.
Spiekota lata 1879. Z dworca kolejowego w Krakowie wyruszył z Lolą Rosengarten i z jej ojcem; miało być harmonijnie i miło. W Wiedniu zrozumiał, że się nie nagnie. Nie z Lolą miał tu być, lecz z Laurenką! Wsiadł do pierwszego pociągu, ubrany w strój wieczorowy. Zamiast siedzieć w loży wiedeńskiego teatru, tłukł się w dusznym wagonie.
Znów ten sam dworzec. Biegł jak wariat ulicami nocnego Krakowa. Z trudem łapał oddech, w zakurzonym gardle czuł ciało obce. Napił się wody. Jakby wbił nóż.
Kraków, 19 lipca 1879. Jan Matejko pisze do żony:
„Zastałem wiesz co? Oto kartę pogrzebową Maurycego Gottlieba, znanego Ci z Rzymu – zdawało mi się, że śnię, obracałem kartę na wszystkie strony, jakbym chciał wyjaśnienia pomyłki dośledzić. […] Pierwszy raz byłem w życiu na pogrzebie żydowskim – widziałem tam ojca, starego Gottlieba, biedak płakać nie mógł, zdrętwiały, dziękował mi za przyjaźń dla syna, troskał się nawet, czy mnie deszcz nie zmoczy, żądając, bym jechał w krytym jakimś pojeździe. Strach było patrzyć na tego człowieka. Deszcz z piorunami, taki, jakiego nie pamiętam dawno, zakończył smutny obrzęd […].
Gottlieb […] był chory od paru dni, ale się nie leczył. Dopiero gdy objaw choroby przybrał rozmiary zatrważające […], odwieziono biednego do szpitala św. Łazarza – tam też po operacji umarł w parę godzin. […]. Szkoda go, był prócz niezwykłych zdolności człowiekiem pełnym szlachetnych popędów, natury ujmującej dobrocią i bezinteresownością wszystkich bliżej go znających”.
Maurycy Gottlieb żył dwadzieścia trzy lata. Należał do wybranych, chciałoby się rzec – ludzi żaru.
Maurycy Gottlieb „Chrystus w świątyni”, źródło: Polswiss Art
Źródła:
- Józef Sandel, Maurycy Gottlieb, uczeń Matejki, Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego, Nr 4 / 1953.
- Andrzej Ryszkiewicz, hasło „Maurycy (Moses) Gottlieb” w II tomie Słownika artystów polskich, Wrocław · Warszawa · Kraków · Gdańsk, 1975.
- Marek Sołtysik, Klan Matejków (Wydawnictwo ARKADY, książka w druku).
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>