Wilhelm Leopolski "Straszna wiadomość", 1860 rok, źródło: Desa Unicum

Wilhelm Leopolski „Straszna wiadomość”, 1860 rok, źródło: Desa Unicum

[Poniższy tekst jest kontynuacją artykułu -> przeczytaj część I]

 

Czy aby nie z powodu powstaniowych zaszłości Leopolskiego zaczepił go w lwowskim „Chochliku” były powstaniec, inny znakomity portrecista, Jędrzej Bronisław Grabowski (krążył czterowiersz: „Daj mnie mężu malować, jeśliś jest bogaty, / Grabowski twarz wykona, a Matejko szaty”)? W szeregu artykułów zarzucał Leopolskiemu… niewłaściwy wybór tematów! Twierdził, że kolega powinien dać sobie spokój z obrazami historycznymi.

Tak jakby tylko Matejko miał patent malarza dziejów ojczystych! A przecież… ktoś tu – by tak rzec – był pierwszy.

Nie wiadomo, czy w Matejce uruchomiłby się zryw twórczy, gdyby w 1860 nie zobaczył obrazu Leopolskiego Straszna wiadomość, przedstawiającego szlachecką rodzinę wstrząśniętą rozbiorem Polski.

A później zapomniano… Twórca Zgonu Acerna w sensie politycznym nie miał swojego miejsca. W związku z tym był towarzysko niepewny. Nietrudno zrekonstruować tok myślenia malarza neurastenika. Powiedzmy: „Byłem prekursorem pewnego typu historiozoficznego podejścia do malarstwa, które teraz przyniosło spektakularny sukces i sławę nie mnie, lecz innym, młodszym”. Malarz i krytyk Henryk Piątkowski przyznał Leopolskiemu miejsce po Grottgerze i Matejce. Po tych, którym właśnie twórca Strasznej wiadomości utorował drogę.

W 1866 przeniósł się do Lwowa i tam nieraz przymierał głodem – ze świadomością, że w Krakowie mistrz Matejko, jakże władczy na oddanym mu placu, ma wszystko… Ha! Żal Leopolskiego był tym większy, że on sam, kiedyś krytykując w prasie innych malarzy, Jana Matejkę, wówczas wstępującego dwudziestopięciolatka, stawiał wysoko ponad nadętymi „wielkościami” artystycznego Krakowa… a Matejko nie powiedział: dziękuję.

Wilhelm Leopolski "Scena przed karczmą", 1867 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wilhelm Leopolski „Scena przed karczmą”, 1867 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Wreszcie pękło! Czy to możliwe, żeby czterdziestoośmioletni poważny artysta malarz usiłował mało wyrafinowanym sposobem wyłudzić pokaźną kwotę? Wiele wskazywało na to, że nie kto inny, tylko  Wilhelm Postel de Leopolski, człowiek w długach, w 1876 roku wysłał ze Lwowa telegram do Jana Matejki, pracującego w Krakowie nad kolosalnym Grunwaldem. Tak, to Leopolski w ck urzędzie pocztowym przy ulicy Karola Ludwika nadał ten telegram – ale podszywając się pod jednego z braci Matejki. Cała sprawa była szyta grubymi nićmi. Matejko dowody skonfrontował z lwowskim bratem, Adolfem, ten – do żywego dotknięty – założył w sądzi proces przeciwko Leopolskiemu, Leopolski z kolei oskarżył Jana Matejkę o obrazę honoru.

Zatarg z Matejką się rozmył; do pojedynku nie doszło. A przecież bywało groźnie. Marian Gorzkowski pisał w swojej Kronice życia Matejki, że od 1876 do 1878 Leopolski słał do mistrza listy z pogróżkami i że „za stan swego zdrowia obwiniał Matejkę”. Do jakiego wycieńczenia psychicznego, do jakiej nędzy materialnej musiał zostać doprowadzony niski brunet, „o którym mawiano, że „wierzycieli miał więcej, aniżeli wymalował w życiu obrazów”, że w końcu zachował się jak postać z tragifarsy? Usiłował wyłudzić od Matejki 100 złotych reńskich. On, wzięty portrecista, znalazł się aż w takiej potrzebie? On, który dziesięć lat wcześniej otrzymał 600 złotych reńskich stypendium rządu austriackiego za Zgon Acerna – nie w formie honorarium, lecz za sam fakt, że ten obraz namalował. Swoim czynem zamanifestował coś, co powinno dać do myślenia Janowi Matejce.

Wilhelm Leopolski "W niewoli kozackiej", 1876 rok, źródło: Lwowska Galeria Sztuki

Wilhelm Leopolski „W niewoli kozackiej”, 1876 rok, źródło: Lwowska Galeria Sztuki

Matejko odetchnął, gdy Leopolski w 1878 na stałe wyjechał do Wiednia.

Wobec niemożności pracy wskutek dokuczliwej choroby oczu i w obliczu niepomyślnych perspektyw pięćdziesięcioletni Leopolski tak zapadł na zdrowiu nad pięknym modrym Dunajem, że był zmuszony poddać się kuracji w podmiejskim zakładzie psychiatrycznym w Steinhof.

Pisał do ministra polskiego w Parlamencie Wiedeńskim Floriana Ziemiałkowskiego: „Hańba i ruina moja w Wiedniu (…) czuję, że wszystko dla mnie stracone”. Minister wyciągał Leopolskiego z biedy; znając rangę talentu, zamówił portret, zapewnił protekcję w Wydziale Krajowym. Cóż z tego: do malarza przylgnęło przezwisko „der Anfänger”. Taki, który zamierza, rozpoczyna i… oto co mówi świadek wydarzeń, Józef Rogosz: „płodził olbrzymie pomysły, do których wykonania nie przystępował (…) brał zaliczki, rozpoczynał zamówione prace i nie kończył ich”.

Unikał ludzi i jego unikano. Umierał w Wiedniu bez świadków. Znamy tylko datę jego pochówku – 26 stycznia 1892. Twórczej wolności nie dostaniesz za darmo.

Wilhelm Leopolski "Pejzaż o zachodzie słońca", lata 1874-1875, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wilhelm Leopolski „Pejzaż o zachodzie słońca”, lata 1874-1875,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wilhelm Leopolski "Przemarsz wojsk kościuszkowskich przez wieś", 1885 rok, źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Wilhelm Leopolski „Przemarsz wojsk kościuszkowskich przez wieś”, 1885 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie

Źródła:

  • Małgorzata Biernacka, hasło w V tomie Słownika Artystów Polskich…, Warszawa 1993
  • Katarzyna Rutkowska, Malarstwo Wilhelma Leopolskiego, Warszawa 2004
  • Marek Sołtysik, Talent pod presją albo Przypadek Leopolskiego, „Palestra”, Nr 9-10, Warszawa 2003

Autor: Marek Sołtysik

Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.

zobacz inne teksty tego autora >>