Leon Wyczółkowski „Autoportret w chińskim kaftanie”, 1911 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
„Ja cię tak bardzo lubię, Wyczół, za to, że ty się sztuką bawisz!” – powiedział do Leona Wyczółkowskiego (1852–1936) przenikliwy krytyk i malarz, ojciec Witkacego, Stanisław Witkiewicz. Ktoś, kto kierowany impulsem, zwanym natchnieniem, bez wahania zamieni w warsztat rzeźbiarski i odlewniczy swoją pracownię malarską, w której powstają i mogłyby nadal powstawać dochodowe portrety, nie może być zwykłym zjadaczem chleba. Właśnie Wyczółkowski, mocny człowiek z drobnej, zubożałej szlachty z garwolińskiego powiatu, wyłączając się z życia towarzyskiego wyrzeźbi naturalnej wielkości sarkofag króla i królowej, umiejętnie spatynuje figury i – jak opisywał Ludwik Puget – pozwoli im zajść pajęczyną, a wszystko to po to, żeby to zjawisko namalować i olejno na płótnie, i na papierze, pastelem.
Nie ukrywał malarskiego gestu. Taki miał temperament. Jak Delacroix, jak Goya, jak Piotr Michałowski. Podobnie jak malarscy bracia poprzednicy, szedł za światłem, a gdy trzeba było, to je wyławiał. Smakował cudowności gier barwnych, pod ręką miał farby i pędzle, w głowie pamięć artystyczną, a intuicję, powiedzmy, w aurze. Miał także szczęście do ludzi. Z elementarną miłością bliźniego, początkowo bez grosza, utrzymał się na powierzchni. Szczęście sprzyjało: to spadek po wuju – po miesiącach wyrzeczeń – to zamożny towarzysz zagranicznych podróży, wreszcie dama zachwycona portretem.
Leon Wyczółkowski „Sarkofagi”, 1895 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu
Leon Wyczółkowski „Sarkofag królowej Jadwigi”, 1898 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Zawróćmy w czasie – ćwierć wieku od tych Sarkofagów. Oto dwudziestoczteroletni doskonalił warsztat malarski w Akademii w Monachium. Było to po wstępnych, ale ważnych studiach w Warszawie – w Klasie Rysunkowej m.i. u Rafała Hadziewicza, autora powiedzenia na wyrost: „my, Pigmeje, własnej sztuki stworzyć nie możemy”, oraz w Szkole Malarstwa i Rysunku u Wojciecha Gersona (gdzie zdobył srebrny medal za rysunek, a obraz historyczny, tam namalowany, zakupiła Zachęta). Ze srebrnym medalem Akademii Monachijskiej znalazł w Krakowie – i to od razu u Jana Matejki, w którego domu zamieszkał na stancji. W klasie mistrzowskiej, prowadzonej w Szkole Sztuk Pięknych przez Matejkę, namalował Ucieczkę Maryny Mniszchówny. Psychologizm wygrał pojedynek z sensacyjnym tematem historycznym na tym płótnie o wyjątkowej ekspresji, z dwiema postaciami w centrum i z realistycznie potraktowanym pejzażem, będącym nie tłem, lecz współgraniem.
Obraz miał tak wielką siłę wyrazu, że został powtórzony przez Wyczółkowskiego w wielu wersjach. Dramatyczne dzieje Polki koronowanej na Carycę Rosji poruszały ongiś wyobraźnię Zygmunta Krasińskiego, a świeżo Lucjana Rydla jako dramaturga. Chyba nie chodziło o modny temat: bardziej martyrologia, obecna przecież także w kompozycji Alina (zabita siostra Balladyny) oraz w drugiej wersji obrazu, stworzonej już pod duchowym wpływem poznanego we Lwowie okaleczonego w powstaniu styczniowym Adama Chmielowskiego, malarza, późniejszego świętego Brata Alberta.
Leon Wyczółkowski „Ucieczka Maryny Mniszchówny z synem”, 1882 rok,
źródło: Rempex
Leon Wyczółkowski „Alina”, 1880 rok,
źródło: Polski Dom Aukcyjny
Tymczasem zbierał doświadczenia: te wszystkie, powszechne znane z reprodukcji Orki na Ukrainie, Rybacy, Kurhany, te niezliczone wersje Kopania buraków, obrazy, w których aż kipi od bryzgów rozorywanej ziemi i błyszczą w słońcu sieci w rybnych rzekach Dniestru, zostały namalowane przez człowieka przesiąkniętego cywilizacją zachodu, żywiołowego, tak, ale tylko w malarskim geście. Od roku 1883 do 1895 – z przerwami na Warszawę, gdzie wystawiał i skąd wysyłał prace na Międzynarodową Wystawę Sztuki w Berlinie – przebywał w Laszkach na Wołyniu w majątkach Głębockich, w Bereźnie i Białej Cerkwi u Branickich i Podhorskich, potem z Podhorskim podróżował do Moskwy, Kijowa, Krzemieńca, Poczajowa.
Leon Wyczółkowski „Orka na Ukrainie”, 1892 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie
Leon Wyczółkowski „Pielenie”, 1911 rok,
źródło: Desa Unicum
Gdy wrócił do Warszawy, żeby pod wpływem fascynacji sztuką japońską wyczyścić paletę z brązów i szarości i odstawiając farby olejne zmienić technikę na pastel, ze słońcem i soczystą zielenią w pamięci tworzył serię autoportretów i zaprzyjaźnił się twórczo w Józefem Pankiewiczem i Władysławem Podkowińskim, młodszymi kolegami, którzy prosto z Paryża przywieźli nad Wisłę dojrzały impresjonizm. Toż to tygiel, toż konglomerat! Wyczółkowski, sarmacka natura, nie dał się zwieść żadnej modzie. Przyjął, co najcenniejsze: partyturę gier barwnych. Machnął ręką na -izmy. „Jestem – mawiał – przeciwnikiem recepciarstwa”.
Leon Wyczółkowski „Autoportret”, lata 90. XIX wieku,
źródło: Agra-Art
Leon Wyczółkowski „Autoportret”, 1892 rok,
źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie
Źródła:
-
Leon Wyczółkowski / Listy i wspomnienia, opracowała Maria Twarowska, Wrocław 1960.
-
Franciszek Klein, Notatnik krakowski, Kraków 1965.
[Część II artykułu „Co wyczuł Wyczół” -> przeczytaj]
Autor: Marek Sołtysik
Prozaik, poeta, dramaturg, krytyk sztuki, edytor, redaktor, artysta malarz i grafik, ilustrator, był pracownikiem w macierzystej Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w której ostatnio sporadycznie wykłada. Od roku 1972 publikuje w prasie kulturalnej. Autor kilkudziesięciu wydanych książek oraz emitowanych słuchowisk radiowych, w tym kilkunastu o polskich artystach, prowadzi także warsztaty prozatorskie w Studium Literacko-Artystycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ulubiony artysta: Rafał Malczewski.
zobacz inne teksty tego autora >>
Dziękuję za Wyczółkowskiego i cała plejade malarzy..Tworca niezwykly tak jak i bohaterowie jego książek!.Te slowa o p.Soltysiku.Tylko dzięki Niemu dziękuję Bogu ze kupiłam telefon z Jnternetem t j.z Facebookiem.Dla ludzi nie chodzacych to skarbnica wiedzy o sztuce
Bardzo się cieszymy, że Sztuka wciąż cieszy się powodzeniem! 🙂